poniedziałek, 31 października 2011

Bustos Domecq: O jeżu alkoholiku i kilka innnych miłych opowiastek, czyli Adam Gessler poleca

Jest takie powiedzenie "zabierać się jak pies do jeża". Z pewnością źródłem powiedzonka nie był pies mojego znajomego: ten (pies, nie znajomy) wygrzebuje każdego jeża z okolicy i z pełnym spokojem go zżera. Za co tamten (znajomy, nie pies) go nie znosi. Nie wiem czemu, taka już psia natura, że robi rzeczy dla ludzi niepojęte. A to w gównie się wytarza, a to jeża zeżre. I choć bywali tacy ludzie, co w gównie się tarzać lubili (jak się, cholera, nazywał ten zespół...?), to czy da się zeżreć jeża?

Otóż się da. Jeża łapiemy, żywcem obtaczamy w glinie tak, żeby przykryła grubą warstwą kolce. Przysypujemy (również żywcem) żarem z ogniska, i kiedy glina zacznie twardnieć znaczy to, że jeż jest prawie gotów. Jeża nie patroszymy i nie czyścimy. Rozbijamy tylko glinianą skorupę, wraz z którą odpaść powinny i kolce. Mięso jest ponoć delikatniejsze niż kurczak.

Takiego jeża można podać w winie, jeże ponoć lubią wino. Był kiedyś, dawno temu, bo na froncie I Wojny Światowej, przypadek jeża alkoholika. Przygarnęli go francuscy żołnierze i trzymali go jak skarb, okazało się bowiem, że jeż jest radarem na wojska niemieckie. Gdy tylko usłyszał wroga kulił się i zastygał - jeśli był zbyt blisko, lub uciekał w przeciwnym kierunku jak poparzony (mniam) - jeśli jeszcze się dało. Taka czujka to nieoceniona korzyść na froncie, toteż wszystkożerni Francuzi oszczędzili dzielnego jeża. Niemniej jeż okazał się, jak każdy dobry wojak, tęgim opojem.

Żołnierze francuscy mieli zwyczaj niedopijania wina. Nie, żeby nie chcieli lub żeby nie smakowało - zostawiali sobie na później drobną resztkę w manierkach, które stawiali w okolicach strzelnic. Waleczny jeż po obiedzie budził się spragniony, robił więc rundkę dookoła pobliskich strzelnic spijając wino z poukrywanych tam manierek. Stał się źródłem wielu konfliktów wewnątrz francuskiego sztabu, a cała sprawa wyszła na jaw przypadkiem. Otóż kiedy wracał, a wracał zupełnie normalnie, prostym krokiem abstynenta, więc kiedy wracał zdradzała go jedna rzecz: zapominał o okopie. Kiedy dochodził do niego zachowywał się jak te wszystkie kojoty z popularnych kreskówek, które, ścigając strusia, zapomniały o baczeniu na grunt pod stopami. Walił się więc 2/3 metry na łeb na szyję, nieprzytomny. Jednak - jak każdemu dobremu pijakowi - nic mu się nigdy nie stało.

Do czasu. Pewnego dnia pewien francuski żołnierz, który przypadkiem czuł się właścicielem jeża, i przypadkiem nazywał sią Blaise Cendrars, znalazł go nieżywego we własnej manierce, w której jeż zwykł sypiać. Że Cendrars był lekarzem-amatorem, zrobił mu sekcję zwłok.

Jeż zmarł na marskość wątroby.

W tym szczególnym okresie uczcijmy go dwiema linijkami ciszy.


Amen.


ps.
A wiele innych ciekawych rzeczy znajdziecie w najnowszym numerze CATRINAS, do pobrania - jak zawsze za darmola - na www.catrinas.pl już od dzisiaj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz