czwartek, 13 października 2011

Rodolfo Bardonado: Zapracowany

Pierwsze trzy weekendy października miały mi upłynąć ma cudnym wypoczywaniu w towarzystwie flaszki i innych atrakcji. Jak to zwykle bywa życie zweryfikowało plany uroczo mi dopierdalając. Najpierw jeden z kolegów w pracy stwierdził, że pierdoli i odszedł z początkiem października, a od tygodnia drugi jest na zwolnieniu. Odpowiadam zatem jednoosobowo, za to co normalnie powinny robić trzy osoby. Łapię wkurwa i nie mam na nic czasu. No może poza lekkim treningiem w najnowszą FIFĘ i drzemką w ciągu dnia – ta jest niezbędna, bo pracuję w dziwnych godzinach. W sobotę idę świadkować na ślubie, w piątek przyjeżdża na ów ślub przyjaciel z Niemiec, muszę iść do fryzjera, żeby na ślubie jakoś wyglądać, muszę kupić buty, bo nie mam żadnych na jesienną pluchę, muszę powiesić plakat, który czeka na to od pół roku, nie mam sposobności pójść na mój ulubiony Warszawski Festiwal Filmowy, nie mam kiedy walnąć browara. Dobrze, że mam kiedy zjeść. Do tego zapowietrzył mi się kaloryfer. I jestem pełen kurwa optymizmu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz