środa, 29 lutego 2012

Antonimo Gallus: Firma z Bogiem.

Mimo choroby odważyłem się wychylić w kalesonach na papieroska.
Myślałem sobie o miłych rzeczach, a mój wzrok spoczął na konarze drzewa. Nagle zakapturzony przechodzień obrał sobie to samo drzewo za cel. Wyciągnął pytkę i sobie siknął. Zapiął rozpora i coś tam pokurwił pod nosem na odchodne. Najwyraźniej ktoś chce mi coś powiedzieć, pomyślałem. Był to chyba najbardziej jaskrawy dowód na istnienie Boga w moim życiu. Bóg dość jasno wypowiedział się, że obrałem złą drogę do wyjścia z przeziębienia. Żyjąc szybko stajemy się niewrażliwi na sygnały, które nam wysyła. Żyjąc wolniej stajemy się bardziej wyczuleni na jego sygnały. A jeżeli tak, to niebawem będę miał z nim ustawiczny kontakt. Być może założę nawet działalność gospodarczą, która będzie konkurować z takimi firmami jak np. Kuria Rzymska czy inne szacowne korporacje. Jeszcze się jednak nie zdecydowałem, nie wiem czy ten tam na górze jest wiarygodnym partnerem biznesowym. Już starożytni widzieli, że bogowie to kapryśne pajace. Jak choćby taki Trzęsący Ziemią. No i po chuj żeś tak trząsał tym Santorinem? Cwelu!
Jeżeli kiedykolwiek widziałeś kogoś oddającego mocz, to najwyraźniej Bóg chciał nawiązać z tobą, kontakt. Następnym razem, podejdź to siusiającego i krzyknij swoją cenę.
Jeżeli ktoś sra, nie przeszkadzaj, może właśnie wybiera papieża…

poniedziałek, 27 lutego 2012

Bustos Domecq: Kwestie formalne...

"Spadkobiercy" są lepszym scenariuszem adaptowanym niż "Szpieg". Miałki i dupowaty George Clooney nominowany jest obok fenomenalnego Oldmana, brakuje już miejsca dla równie świetnego Gosslinga i "Drive" w ogóle (a nie... sorry... dostał nominację za, uwaga uwaga, dźwięk), zaś aktorem bezkonkurencyjnie najlepszym ma być Dujardin, który zagrał w znakomitym filmie, zagrał świetnie, ale zagrał tak jak już się nie gra i nigdy już grać nie będzie. Może przesadza Agnieszka Holland (nie wiem, czy poszkodowana równie mocno co Oldman i Gossling, bo nie widziałem jeszcze ani "Rozstania" ani "W ciemności") z tą "idiotyczną wydmuszką", jest raczej "Artysta" zgrabnym i pomysłowym bibelotem, jest faktycznie świetnie zagrany, ale równie dobrze mogli go nagrodzić za efekty specjalne... To wszystko jest zwyczajnie paradne.


Za to wielkimi krokami zbliża się do nas nowa EPka Sun Control Device. Nie znacie? To poznajcie. Nowy materiał już w początku marca, na razie zajaweczka:


niedziela, 26 lutego 2012

Catalina Jimenez: Oscary 2012

Dzisiaj noc oscarowa!
Niestety telewizja publiczna jak zwykle nas zawiodła, mimo nominacji dla Polaków. Jeśli nie znajdę transmisji online, czeka mnie odświeżanie gazety.pl od 1:00 do jakiejś 3:00 w nocy :D

A wszystkie nominacje tutaj:

http://www.filmweb.pl/awards/Oscary/2012

Ja trzymam kciuki za "Artystę". Za Holland też, pewnie. Ale głównie za "Artystę".

piątek, 24 lutego 2012

Julio del Torro: Moja wielka czerwona miłość

Faktem jest, że zanim zamknąłem oczy w próbie zaśnięcia, trzykrotnie zakląłem: „Kurwa mać, kurwa mać, kurwa mać!”, albowiem dzień był paskudny, w skali chujowości mocne cztery w skali 1-5, i chciałem go już skończyć, rano wykrwawiano mnie jak wieprza, dentystka mówiła – niech pan oddycha przez nos – mój pieprzony nos, który od dwóch miesięcy jest introwertykiem, od dwóch miesięcy jest zamknięty w sobie i odmawia współpracy w kwestiach oddechu i węchu, więc ona, dentystka, że przez nos, a ja nie mogę, więc łykam kolejne hausty krwi, która tryska mi z dziąseł jak z pieprzonej fontanny, krztuszę się, nie mogę oddychać, a ona, że mi się wydaje – to tylko takie uczucie, tak naprawdę nie krztusi się pan – a ja charczę bulgocząc – pierdolisz! - zakrztuszony. Po tym stomatologicznym koszmarze pojechałem prostować swoje nie młode już przecież plecy, potraktować je ćwiczeniami, aby za dziesięć lat chłopaki z animalsów nie wywlekli mnie z tramwaju, nie zapakowali do helikoptera, nie wywieźli do Maroka, abym z innymi dromaderami stworzył nowy dom, więc ćwiczyłem z godzinę, aby przez resztę dnia napierdalały mnie te plecy, dzień był zły. Czara goryczy przelana w Lizbonie, jebany Sporting, a do tego za dużo parówek, zdecydowanie za mało rumu, złe samopoczucie psychiczno-somatyczne, generalnie lipa, więc chciałem już tylko zasnąć, a te plecy jebane, dziąsła i szmer dziwny w głowie – no więc nie mogłem. O pierwszej trzydzieści w nocy wstałem zapalić, klnąc. Byłem zły. Do kuchni weszła Anna Maria. Znacie ją, prawda? To moja świnia. Na drugie ma Gazpacho, dla przyjaciół Anemia. Cóż, kocham ją. Więc pyta – A dlaczego mnie jeszcze nie ma na fejsie? - Pyta i przytula się do mnie, chrumka – te rzeczy – i gmera mnie pyskiem po łydce. Mówię jej, że facebook to shit, że gdyby nie Catrinas, nigdy bym nie zakładał konta. Ona mówi – Ale ja chcę, tak bardzo chcę, proszę, proszę, proszę, chrum! - i jest taka prosząca, taka piękna i taka radosna. Jestem jak widać za bezstresowym wychowaniem. No skoro chcesz... To masz: https://www.facebook.com/#!/profile.php?id=100003537139871

Zamerdała ogonkiem, zrobiło mi się lepiej. Uszczęśliwianie bliskich? Lubię to. Po papierosie zasnąłem jak dzieciak.

środa, 22 lutego 2012

Fidel C. de Izquierdas: Rada radzi: akt drugi

Starszawa kobieta w beżowym płaszczu siedziała na samym skraju umiejscowionej w korytarzu niewielkiej kanapy. Była widocznie zdenerwowana. Czekała aż znajdujący się za ścianą radni przejdą w końcu do wolnych wniosków i będzie mogła wejść do nich i wyłuszczyć im swoją sprawę. A właściwie nawet nie im. Do nich, a dokładniej do tej młodej dziewczyny, już napisała. Wszystko wytłumaczyła. Że mieszka na Włodarzewskiej, że pod nią wprowadzili się jacyś Arabowie, że mięso smażą i w całym bloku śmierdzi. Ale ewidentnie ją zignorowano. Potraktowano niepoważnie. Nie, do radnych nie miała już zaufania. Przyszła tutaj, ponieważ jej powiedziano, że na dzisiejszym spotkaniu komisji zastanie naczelnika straży miejskiej. To jemu chciał się wyżalić.

- Może pani wejść – powiedziała dziewczyna otwierając drzwi.
Miała na sobie czarną bluzkę z głębokim dekoltem i ażurowymi rękawami. Kobieta wzdrygnęła się na ten widok. Kto to słyszał, żeby tak się nosić. Wstała i ze skromnie spuszczonym wzrokiem weszła do sali.
- Powiem pani tak – naczelnik straży miejskiej kończył właśnie tłumaczyć coś przewodniczącej komisji. – Z twardymi kupami damy sobie radę, ze sraczką będzie trudniej, a o szczynach w ogóle możemy zapomnieć.
Kobieta popatrzyła na niego lekko zmieszana i zajęła wskazane jej miejsce.
- Słuchamy panią – zachęciła ją przewodnicząca.

- Mieszkam na Włodarzewskiej od czternastu lat – zaczęła. – I do tej pory było, no, znośnie. Aż do sierpnia. Wtedy do mieszkania poniżej wprowadzili się Palestyńczycy. I rozpoczął się koszmar. Bo oni smażą mięso! W przyprawach! – dramatycznie zawiesiła głos.
- Słuchamy dalej – wydusiła z siebie przewodnicząca dzielnie walcząca o zachowanie kamiennej twarzy.
- To – kobieta potoczyła wzrokiem po zebranych – powoduje straszne powietrze!
- Morowe – rzucił jakiś chłopak siedzący nieco z boku i wpatrujący się intensywnie w hipnotyzująco nieprzyzwoitą bluzkę najmłodszej radnej.
- Wszystko – kobieta nie dała się zbić z tropu – jest przesiąknięte tym zapachem! Właścicieli nie ma, wyjechali za granicę. Pełnomocnicy nie interesują się powierzonym im mieszkaniem. Czy nie byłoby jakiejś możliwości, żeby eksmitować tych najemników? – zwróciła się do mężczyzny po swojej lewej. Tego samego, który dwa miesiące wcześniej zwymyślał ją od głupich bab i rasistek i pytał retorycznie pod jej nieobecność, jak czują się Palestyńczycy, kiedy ona gotuje bigos.

- Proszę pani – do rozmowy w końcu włączył się naczelnik straży miejskiej. – Czy ma pani wiedzę na temat tego, czy oni gotują tylko dla siebie, czy również dla innych?
- Dla innych też! – podchwyciła kobieta. – Bo wie pan, oni są z jakiejś organizacji!
- Hamas! – wyrwało się chłopakowi, który natychmiast zakrył usta dłońmi i odwrócił się do okna próbując uspokoić rozszalałą wyobraźnię.
Kobieta popatrzyła na niego lekko zdegustowana. Zaczynała mieć niejasne wrażenie, że się z niej tutaj kpi.
- Powiedziałam to nawet kiedyś w administracji, ale wtedy te inne osoby nagle przestały przychodzić. Oni – wyszeptała konspiracyjnie – mają informatora.
- Proszę pani – naczelnik westchnął ciężko. – Powiem pani tak. Wszystko co dotyczy zapachów, hałasu i, dodałbym, gwałtów jest trudno mierzalne. To bardzo osobista kwestia. Chyba niewiele możemy tu zrobić. Zresztą, myśli pani, że pani ma problem? Słyszałem o gorszych przypadkach. O śmieciach niewynoszonych z mieszkań i sięgających lamperii. Aż sufity zaczynają gnić! W betonowych blokach! Ponoć na Grochowie jest taki przypadek.

wtorek, 21 lutego 2012

Paco Haya Rodriquez: Drogi pamiętniku...

No właśnie, dawno nie gadaliśmy. Co u ciebie? Widzę że kartki trochę pożółkły, okładki nieco pofalowały, grzbiet pokrył kurz. A zatem wszystko w najlepszym porządku. Zamierzam coś w tobie napisać.

Ostatnimi czasy, gdy wracam po ciężkiej pracy w kopalni do mego pueblo w Guadelupie, moja mujer, Pocahontas, wita mnie dzbanem tequilli i wyśmienitą strawą, składającą się z placka z mąki kukurydzianej, warzyw, a niekiedy nawet mięsa. Bomba! Jestem zachwycony. Żyje mi się nieco lepiej odkąd zacząłem pisać do znanego nawet w Polsce magazynu internetowego CATRINAS. Mówię ci – wypas, ale o tym później.

Wczoraj po pracy poszedłem z amigos na próbę lokalnej kapeli. Ale dali czadu! Mają całkiem nowego wokalistę. Zapominam ciągle, jak kapela się nazywa... pamiętam, że coś z małpą... albo goblinem. Hmmm... Już wiem - to Hoot Gibbon! Powiedzieli mi, że ćwiczą przed nadchodzącymi koncertami wiosenno-letnimi! Ach, będzie się działo. Mam nadzieję, że zagrają gdzieś w okolicy. Bo wiesz, do Polski to daleko, a poza tym, jak mógłbym zostawić moje pueblo!

W sobotę oczekuję Miguel'a z Acapulco! Ma przyjechać o zmierzchu, więc idę na postój, aby ujrzeć go od razu jak zeskoczy z wozu. Następnie udamy się do mnie i będziemy świętować spotkanie! Miguel przybywa specjalnie z tak daleka, aby ujrzeć jakiś zespół, który akurat przejazdem będzie u mnie, w Guadelupie. Cieszę się, że znowu go zobaczę!

A co do CATRINAS, drogi pamiętniku, to powiem ci, że szykuje się super numer. Będą wywiady, dużo zdjęć, sporo czytania. Wiesz, piszę do nich różne teksty, a oni je publikują i to za darmo! Nie muszę im płacić – super, co? Tak czy inaczej jakoś dajemy radę.

Aha, no i najważniejsze – stałem się znany i lubiany w naszej wiosce, odkąd zabiłem Chupacabrę, która wręcz wysysała nasze kozy! Ale udało mi się i zatłukłem ją obuchem. A co najlepsze, prawie tego nie pamiętam, gdyż parę godzin wcześniej raczyliśmy się z amigos trunkiem pędzonym w piwnicach naszego pueblo. Byłem tak nagwizdany, że nie wiedziałem, gdzie góra, a gdzie dół. Ale udało się uziemić potwora.

Drogi pamiętniku, póki co żegnam się z tobą, gdyż świeca już przygasa, a i rysik też na wykończeniu. Odezwę się jeszcze.
Twój Paco

piątek, 17 lutego 2012

Julio del Torro: Wstyd (wyznanie)

Powiedziała, że mój stan jest niedopuszczalny. Co miałem zrobić? Jasne, że byłem zażenowany. Miała przecież rację. To już czwarty raz w tym roku. A dopiero połowa lutego. Musiałem to zrobić.
Czwarty raz w tym roku wziąłem niebieską tabletkę.

Za pierwszym razem myślisz sobie – spoko, to normalne, zdarza się. Za drugim razem zaczynasz się niepokoić. Za trzecim – jesteś zażenowany samym sobą. Za czwartym – przerażony: Czy tak już będzie bez przerwy?

Jestem anemiczny, sflaczały. Mój organizm nie pozwala mi robić rzeczy, na które mam ochotę i które sprawiają mi przyjemność. I co z tego, że innym też się przytrafia? Mam w dupie innych, tu chodzi o mnie! Dlatego zdecydowałem się na farmakologię. Czwarty raz w tym roku.

W telewizji reklamują różne tabletki, ale moim zdaniem większość to ściema. Na mnie działają tylko te niebieskie. Wiem, że pomogą, ale to wstyd, że muszę. Że bez nich jestem do niczego.

No, kurwa!

Jebane przeziębienie.
Jebany tabcin.

środa, 15 lutego 2012

Fidel C. de Izquierdas: Bajka o pijanym Zulusie

Piotr Milewski, dziennikarz mieszkający w Stanach i pracujący jako korespondent Radia ZET, TVN 24 i kilku polskich gazet, został kiedyś złapany w policyjnej obławie przeprowadzonej na ulicach Nowego Jorku. Wyszedł akurat z klubu w stanie typowym dla imprezującego warszawiaka i nieopatrznie stanął koło samochodu z czterema rosłymi, czarnoskórymi dilerami. Gdy obława się zaczęła, ci odjechali wyrzucając towar przez okno. Funkcjonariusze mieli do wyboru gonić tamtych, jak nic uzbrojonych po zęby, albo dobrać się do skóry bezbronnemu z powodu nadużycia alkoholu długowłosemu punkowi. Nie wahali się długo. Sędzina litościwie nie wysłała Milewskiego za kratki na pewny gwałt, ale zobowiązała go do wzięcia udziału w programie odwykowym. Tamże postanowił otworzyć się przed jedną z konsultantek ośrodka do spraw zwalczania uzależnień.

„Podczas przesłuchania dała o sobie znać przepaść kulturowa nie mniejsza, niż gdyby przystosowanie społeczne Amerykanina oceniał Zulus.

Opowiadałem głównie o epoce Jaruzelskiego, w której upłynęła moja młodość: pałowaniu za wszelkie przejawy buntu, choćby na tak małą skalę jak wpięcie w klapę opornika czy wbicie kolczyka i postawienie piór.
- Alkohol stanowił dla, notabene systematycznie rozpijanego przez władze społeczeństwa, główną rozrywkę i ucieczkę – wywodziłem. – Pili dysydenci i decydenci. Robotnicy oraz inteligencja. W kręgach tej ostatniej stało się modne pędzenie bimbru.

Teraz widzę, że słucha moich wynurzeń jak bajki o żelaznym wilku. Według standardów amerykańskich za alkoholika uznają cię, jeśli konsumujesz podczas spotkań towarzyskich więcej niż trzy drinki, a po spożyciu alkoholu zdarzyło ci się: zwymiotować, upaść, doznać otarć czy stłuczeń lub stosować na kaca piwo zamiast alkaseltzeru. A także jeśli miewasz stany pomroczne, to znaczy, pijesz do zerwania filmu.

Według oficjalnej ekspertyzy sądowego rzeczoznawcy jestem nałogowcem, który chla nieprzerwanie od piętnastego roku życia, czyli przez dwadzieścia sześć lat. Licząc na zrozumienie dla człowieka ukształtowanego przez inną rzeczywistość, jak zwykle się przeliczyłem. Nowojorczycy są nieco bardziej otrzaskani z obcymi kulturami i obyczajami niż, powiedzmy, mieszkańcy Środkowego Zachodu, ale bez przesady. Z reguły ich kosmopolityzm polega na tym, że potrafią odróżnić teriyaki (kuchnia japońska) od tandoori (kuchnia hinduska) czy dim sum (kuchnia chińska) od pierogis. Szczytem otrzaskania jest umiejętność zamówienia po japońsku sushi.

Próbując przybliżyć Conception klimaty stanu wojennego, tłumaczyłem:
- Gospodarka de facto upadła. Przez jakiś czas w sklepach spożywczych była tylko musztarda i ocet. Kumasz, co się działo?
- No jasne. – Zrobiła współczującą minę. – Kumam, nie mieliście keczupu!

Dopiero po chwili zajarzyłem, że mówi poważnie.
- Źle mnie zrozumiałaś. Była TYLKO musztarda i ocet. Nic więcej.
- Jak to?
- Po prostu: NIC więcej. Wszystkie półki wypełnione musztardą i octem.

Spojrzała jak na wariata. Narkomańskie odloty! W sumie trudno się dziwić. Ma koło trzydziestki. Kiedy telewizja kablowa pokazywała, co się działo w Polsce Jaruzelskiego, była siedmio-, ośmioletnią dziewczynką. A w college’u historii Europy Wschodniej raczej nie uczyli.”

Piotr Milewski, Rok nie wyrok, 2008

wtorek, 14 lutego 2012

Paco Haya Rodriquez: Miłego wieczoru

No to mi się trafiło. Nie dość, że zima, więc zimno musi być, to do tego szaro, buro i chujowo. A przy tym gardło mam zawalone jakimś glutem, coś (a nie ktoś) mnie rozbiera, roboty sporo, a do tego jeszcze te jebane walentynki.

No trudno, tak mi się trafia, więc przedstawie wam kilka propozycji na romantyczny wieczór.
Zacznijmy od romantycznej kolacji, którą możecie (wy chłopaki) zorganizować w domu. Może być u niej, u ciebie, u rodziców, byleby był stół ze świeczkami, choć w zupełności wystarczy jedna. Butelka czerwonego wina - i tu wybór jest spory choć tych z dolnej półki nie polecam kobietom z delikatnym podniebieniem (jednak znam takie, które jabola chętnie z gwinta opróżnią).
Skoro jest już świeczka, jest wino, trzeba wymyślić coś do żarcia. I tu opcje są różne. ZAWSZE jest jakiś gotowy catering w postaci chińczyka czy pizzy, którą jakiś miły pizza driver przywiezie. Jeżeli nie masz kasy na zamawiane żarcie, zrób jajecznicę. A dlaczego? A umiesz coś innego? No właśnie, tego dania nie spierdolisz! A więc do dzieła!
Jest świeczka, wino i żarcie. Zadbaj o muzykę. Proponuję Mortician “zombie apocalypse” będzie doskonałym mostem do dalszej części wieczoru, jednak dopilnuj żebyście byli sami i żeby nikt wam nie przeszkadzał.

Po sytej i zajebiście romantycznej kolacji, wrzuć wszystko to zlewu, zmywarki albo wprost do kosza, przygotuj drugą butelkę wina, usiądźcie wygodnie na kanapie, bo oto przed wami kolejna część wieczoru. Siedzenie przed telewizorem jest mało romantyczne, ale mam dla was doskonałe propozycje filmów.

Zacznijmy od filmu z nutką humoru: [zombieland] http://www.youtube.com/watch?v=071KqJu7WVo
Następnie coś bardziej poważnego, ale nadal w tym klimacie: [Zone Of The Dead] http://www.youtube.com/watch?v=xl6oeLPwyOk&feature=related
Gdy zombie nie ruszy twojej niewiasty zaproponuj kolejną butelkę wina i wrzuć coś o ninja: [Ninja Assassin] http://www.youtube.com/watch?v=VX3EK8utlW8&feature=related
Jak to nie zaskoczy i nie będzie wtulona w ciebie bardziej niż w swoje majtki wrzuć w odtwarzacz “Labirynt Fauna” lub “Resident evil” albo coś z Freddym Kruegerem, ewentualnie best movie ever: [Hellraiser] http://www.youtube.com/watch?v=WAx34IZ8bTk
Gdy żaden z tych filmów nie odniesie sukcesu zawsze pozostaje film o miłości, co w naszym rozumieniu znaczy dobre porno!
Miłego wieczoru

niedziela, 12 lutego 2012

Catalina Jimenez: Whitney nie żyje

Whitney Houston umarła tej nocy (polskiego czasu) w hotelu w Los Angeles. Miała 48 lat. Sekcja zwłok oczywiście dopiero będzie, ale i tak wszyscy podejrzewają, że się zaćpała. Ćpać zaczęła dawno, podobno dlatego, że mąż ją bił i gwałcił. A potem, mimo że od męża w końcu udało jej się odciąć, to z narkotykami walczyła długo. O co to chodzi z tymi bitymi laskami? Brak pewności siebie? Ale taki kompletny? Że on mnie tłucze, ale go nie zostawię, bo przecież nie poradzę sobie sama? (mimo że mam genialny głos i kontrakt z wytwórnią?) Czy może, może i mnie leje, gwałci, chla i uzależnił mnie od heroiny, ale to świetny gość i go kocham? Nie mogę tego pojąć. Laski, ogarnijcie się. Rihanna podobno ma na wystąpić dzisiaj na Grammy z Chrisem Brownem. Tak, to ten, który ją zlał w noc przed Grammy 3 lata temu. Jest taka teoria, że to pijarowe zagranie, żeby stopniowo przygotować fanów, zanim zostanie ogłoszone, że oni się znowu spotykają. Mam nadzieję, że to jednak tylko plotka.

A swoją drogą, wracając do śmierci Whitney, nie chciałabym być właśnie w skórze reżysera tegorocznej gali nagród Grammy. Ciekawe, czy biedak już wymyślił nowy scenariusz :)

sobota, 11 lutego 2012

Antonimo Gallus: Antonimo Gallus

Antonimo Gallus to imię, którym naznaczył mnie Naczelny. Chciałem pisać, lecz nie miałem pseudo. Pseudo jest ważne - o ile nie najważniejsze, w branży. Wymyślam wiele ksywek ludziom naokoło otaczającym mnie, co więcej, zdarzało mi się nazywać również rzeczy, strony internetowe i takie takie.

Co innego jednak nazwać siebie, tutaj jest zawsze niezwykle ciężko sobie dogodzić. Zapytany przez naczelnego, jak bym chciał się nazywać, poczułem się jakbym miał stworzyć siebie od nowa… nowe ja. Jakie ono ma być, skoro jeszcze go nie ma? Chciałem żeby było głupawe, trochę śmieszne, owiane tandetną tajemniczością. Miało również wpisywać się w resztę Catrinas Bandy. Ale wymyślając swój nowy image jakoś nie udało mi się wpasować w hiszpańskie nazewnictwo.

- Gal Antonim - Napisałem do Naczelnego bez przekonania.
- Yo, będziesz Antonimo Gallus - odpowiedział Naczelny.

Tak też zostałem Antonimo Gallusem. Jestem wdzięczny Naczelnemu, że nie nazwał mnie Antonio Gallus. Niby to tylko literka M, ale robi dość znaczną różnicę. Antonio Gallus już był. Był włoskim pilotem wojskowym oraz akrobatą. W wieku 42 lat zginął śmiercią tragiczną podczas wykonywania akrobacji zwanej Arizona. Wtedy to jego samolot G - 91 n.12 zderzył się z G - 91 n.2 kapitana F.Broyedaniego. Broyedani wylądował, mimo znacznego uszkodzenia samolotu. Co innego Gallus. Gallus odbył 246 lotów akrobatycznych, ten był jego ostatnim. Wylatał 4100 godzin i ani godziny dłużej. 3 marca 1983 roku, został pośmiertnie odznaczony Medalem Waleczności Wojskowej. Umarł w wieku 42 lat, ja nie zamierzam umierać wcale. Dzięki, Julio, o włos mnie nie zabiłeś!

piątek, 10 lutego 2012

Julio del Torro: Germański, kurwa, oprawca!

Odkąd wszedłem w posiadanie Świni, jestem lepszą jednostką, ale mam dziwne sny. Śni mi się głównie zniszczenie, pożoga, nienawiść – ogólnie mówiąc: zło.

Dzisiaj to był mój budynek u progu rozbiórki, sąsiedzi galopujący w tę i we w tę z dorobkiem swojego życia i ja opróżniający piwnicę z dziwnych artefaktów, świadomy, że jeśli nie zdążę, zaanektują to niesprecyzowani obcy. Ale to jeszcze nic.

Przedwczoraj śniłem o wojnie. Byłem akurat u babci w okolicach warszawskiego Dworca Zachodniego, gdy rozpoczął się nalot. Jakoś od razu wiedzieliśmy, o co chodzi: Niemcy. Babcia mówi:
- Wnusiu, należy wypierdalać z budynku, bo nie ma nic gorszego niż zginąć pod gruzami.

Cóż, uznałem argumentację za słuszną, chociaż nieco mnie zdziwiło, że starowinka przeklina. Wybiegliśmy przed blok i czekaliśmy na dalsze koleje losu, obserwując przelatujące myśliwce. A po nich helikoptery. A po nich jakiegoś takiego małego latającego, uzbrojonego komara z esesmanem za sterami, który leciał prosto na mnie (babcia, zaznajomiona z tajnikami kamuflażu, zaszyła się pod ziemią, ale słyszałem jej krzyk, że uciekaj, wnusiu, uciekaj). No więc zacząłem uciekać wśród świstu serii z karabinków komara. Jakimś cudem znalazłem się nagle na dachu niskiego budynku vis a vis bloku babci. Pomyślałem, że jestem bezpieczny.

Myliłem się. Tuż przede mną zmaterializował się wrogi żołnierz niemiecki z lufą pistoletu wymierzoną w moją pierś. I wystrzelił, skurwysyn.

Wiedziałem, że rana jest śmiertelna, ale jeszcze stałem na nogach.
- Pociągnę cię za sobą, niemiecka świnio (to z pewnością oniryczna aluzja do mojej Świni)! - wrzasnąłem i wystrzeliłem do wroga. Dostał w brzuch. Upadaliśmy razem.

Gdy tak umierałem w kałuży krwi na dachu budynku w wojennej Warszawie, leżąc obok własnoręcznie wykończonego niemieckiego wojaka, myślałem sobie – po chuj wyłaziłeś z tego budynku?! Śmigłowce, bombowce i inne helikoptery przestały już przelatywać, blok stoi jak stał, żadnych gruzów. Siedziałbyś sobie w cieple, przy telewizorze, popijając kompot babci. Wybiegać ci się zachciało i teraz masz za swoje – nie żyjesz.

I umarłem.
I się obudziłem.

Nie należy aprobować wszystkich szalonych pomysłów babć tylko dlatego, że są babciami, że są stare i że winniśmy im szacunek.

środa, 8 lutego 2012

Fidel C. de Izquierdas: Katusze melepety

Dzień później również zrobiłem 180 km, żeby wziąć udział w imprezie, na której zasnąłem o dziesiątej. Zwaliłbym to na cukrzycę, na somatyczne wyczerpanie będące wyrazem tego biernego oporu, jaki mój organizm stosuje wobec współczesnej kultury konsumpcjonizmu, na brak należytego posiłku przed planowanym pijaństwem, ale tak naprawdę chodzi tu właśnie o pijaństwo sensu stricto. Zapijaczona melepeta.

Niemniej dzień wcześniej mogłem dodać do tego cztery godziny spędzone za kółkiem mocno nieszczelnego pojazdu, skutkujące nie tylko zwykłym zmęczeniem, ale też problemem z zatokami. Głowa mi pękała jeszcze zanim doszedłem do stadium kaca. Dlatego na urodzinach dziadka złożyłem się jak scyzoryk na pierwszym lepszym fotelu i oddałem marzeniom o ciszy wieńczącej dogorywający właśnie rodzinny zlot.

I wtedy oni sięgnęli po śpiewnik.

Nie byle jaki śpiewnik. Śpiewnik wydany przez Dowództwo 2 Korpusu Zmechanizowanego: Wydział Społeczno-Wychowawczy. Śpiewnik patriotyczno-żołniersko-partyzancki-biesadno-ludowy-harcersko-turystyczny (sic!), którego mottem, jak na śpiewnik żołniersko-partyzancki przystało, jest: „Upływa szybko życie…”. Śpiewnik opracowany przez dwóch podpułkowników (wreszcie wiem, czym się zajmuje wojsko). Pozbierali oni chyba wszystkie piosenki jakie udało im się znaleźć i wrzucili je do wspólnego worka stosując tylko jedną, jedyną zasadę – kolejności alfabetycznej. W ten sposób sprawili, że obok „Międzynarodówki” (to pieśń patriotyczna czy turystyczna?) jest tam „Międzynarodówka pijaka”; obok „Piechoty” („Nie noszą lampasów, lecz szary ich strój”), „Pasła gąski pod jaworem”; obok „O mój rozmarynie”, „O mnie się nie martw”.

Cierpiąc skulony na fotelu odczuwałem mieszankę szczerej nienawiści i nie mniej szczerego podziwu. Jak ktoś mógł trzymać podobny śpiewnik tyle lat? Przecież to był jak nic późny Gomułka, ewentualnie wczesny Gierek – myślałem. W stanie wojennym nikt się w takie rzeczy nie mógł bawić. Tu pewnie miałem rację. Śpiewnik wydano po stanie wojennym. W 2005 roku.

niedziela, 5 lutego 2012

Catalina Jimenez: real love story

Zastanawialiście się kiedyś co dzieje się po zakończeniu filmu? To znaczy, jak już laska znajdzie swojego księcia na białym koniu i jak po tych wszystkich perypetiach, kłótniach, niedomówieniach, wreszcie wyznają sobie miłość i nie ma już przeszkód żeby byli ze sobą do końca świata?

Może być np tak:




Jeden ze smutniejszych filmów jakie widziałam. Rewelacyjna Williams (tak to ta z "Jeziora marzeń", ale też ta od Marilyn!) i oczywiście świetny Gosling. Naprawdę warto.

środa, 1 lutego 2012

Fidel C. de Izquierdas: Fack you Abraham!

Szedłem akurat ulicą rozmawiając ze znajomymi o wkładaniu sobie do odbytu różnych przedmiotów. On opowiadał, że do szpitala zgłosił się kiedyś facet z całym wibratorem w tyłku. Ona stwierdziła, że to podobno bardzo częste. Nie zdążyłem poprosić o rozwinięcie tematu, bo oto przed nami wyrósł tłum demonstrantów. Stali przed ambasadą amerykańską protestując przeciwko naciskom wywieranym przez ambasadora Fensteina na polski rząd w sprawie ACTA. Jeden z uczestników trzymał dumnie i wysoko transparent z napisem: „Fack you Abraham!”.

Mężczyzna zaintrygował nas na tyle, że zaczęliśmy rozważać możliwe wytłumaczenia napisu. Po pierwsze: literówka. To błąd, czy celowa prowokacja? Bo może on wie coś, czego my nie wiemy? Na przykład, że Obama albo Bush popisali się kiedyś taką samą ortografią jak Komorowski?

Po drugie: Abraham. Czy chodziło o Abrahama Lincolna i dlaczego akurat o niego? Czy chodziło o Abrahama Izraelitę? A jeśli tak, to jakie miało być dokładnie przesłanie hasła? Że Żydzi rządzą tak w Hollywood jak w Waszyngtonie i ci drudzy zmuszają świat do podporządkowania się interesom tych pierwszych?

- Przepraszam – ciekawość znajomego wzięła górę. – Ta literówka to celowa?
- Jaka literówka? – pytaniem na pytanie odpowiedział mężczyzna z transparentem.
- Czemu Abraham? – wtrąciłem się zamykając pierwszy temat.
- Bo to przecież był ich pierwszy prezydent!
- Rozumiem – odparłem. – A Waszyngton nie istniał. Stolicę nazwali po jakimś pastuchu.
- To pierwszy był Waszyngton? – zdziwił się.
- Tak – kiwnąłem głową na wypadek, gdybym wyraził się nieprecyzyjnie. – Lincoln rządził w latach sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku.
- To wtedy, kiedy zabili Kinga?
- Mniej więcej – przyznałem. – Sto lat wcześniej.
- No dobra – facet postanowił otworzyć przed nami serce. – Tak naprawdę, to po prostu nie lubię Żydów. Ale nie jestem antysemitą! – zastrzegł się.