tag:blogger.com,1999:blog-88979832869890500502024-03-13T02:04:39.834+01:00catrinascatrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.comBlogger333125tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-43130512013730478952012-08-27T11:04:00.000+02:002012-08-27T11:04:28.756+02:00Fidel C. de Izquierdas: Trzeba używać widelca, nie mózguJeszcze kilka tygodni temu moje zainteresowanie światem zewnętrznym ograniczało się do pogody. Pławiłem się w rozkosznie pielęgnowanej ignorancji względem krajowych i światowych wiadomości. Odnotowałem Euro tylko dlatego, że wyszło z telewizora na ulice. Gdyby ten stan trwał dłużej, dziś nie miałbym pojęcia kim jest – nie przymierzając – złoty chłopak Marcin P.<br />
<br />
Teraz jednak przez osiem godzin dziennie siedzę przed monitorem preparując szokujące newsy. Czysta radość. Dowiedziałem się rzeczy, które zmieniły moje życie. Chociażby tego, że czterech Rumunów zawstydziło Plichtę. Ten musiał się trochę nagimnastykować, żeby wybudować swoją piramidę, a im wystarczył wykrzywiony widelec. Wkładając go do bankomatów w odpowiednim momencie wyciągnęli łącznie pond milion euro.<br />
<br />
Inny news sprawił, że zacząłem bać się wychodzić na balkony. Zawsze wiedziałem, że są niebezpieczne. Wpędzają w nałogi – palenie, pisanie. Ale teraz doszło do tego, że ja nie wiem, czy umiem to robić. Wychodzić na balkon, znaczy. Brytyjczycy ponoć tak mają. Że nie umieją. Trzynastu z nich spadło z balkonów w ciągu ostatniego roku. Osiem przypadków odnotowano na Ibizie i Majorce. Ichni MSZ rozpoczął oficjalną kampanię informacyjną pod hasłem: jak bezpiecznie używać balkonów. W pierwszym punkcie położyli nacisk na trzeźwość. To się przestraszyłem.<br />
<br />
Do poczucia bycia frajerem – wynikającego z faktu, że ja nie potrafię przy pomocy widelca skroić miliona euro – oraz strachu spowodowanego wieścią o tragicznym w skutkach nadużywaniu balkonów doszła jeszcze nieprzyjemna świadomość tego, że, gdy już mnie zwolnią z chwilowo zajmowanego stanowiska, nie znajdę nigdzie ciepłej posady. Ostatnio, pod wpływem telefonów od szefa, znowu zacząłem przeglądać oferty. Na jakimś forum natknąłem się na ogłoszenie przykuwające uwagę. Miejsce pracy: planeta Ziemia. Podstawowe wymaganie: determinacja. Pracodawca: Al-Kaida. Szukali zamachowców-samobójców. Stwierdziłem, że skoro balkony i tak mnie załatwią prędzej czy później – mogę się skusić. Języki jakieś tam znam, do fanatycznej wiary w islam przyznam się na każdej rozmowie kwalifikacyjnej, posiadam ważny paszport – spełniałem wszystkie wymagania. Ale okazało się, że stanowisko już nie wakuje. Młody Tusk mnie ubiegł. Miał bombę w pendrajwie.catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-81613096802429854692012-07-18T10:41:00.001+02:002012-07-18T10:41:37.910+02:00Fidel C. de Izquierdas: Filozofowie klasy premiumSiedząc przy stole z bandą obmierźle trzeźwych osób, niezbyt umiejętnie udających tolerancję i otwartość i z zamiłowaniem wsłuchujących się w barwę własnego głosu, nabrałem przeświadczenia, że jeśli istnieje coś gorszego niż filozofowanie po wódce, to jest to filozofowanie bez wódki.<br />
<br />
Wszystko przez nie. Barmanka z dredami i wytatuowanymi plecami postanowiła dać wyraz pogardzie, którą żywiła do mnie z powodu białego sweterka, i umieściła nas w mniejszej salce, gdzie miało się odbyć spotkanie. Zaś siedzący tam rudy prawnik, ni to filozoficznie, ni menelowato zarośnięty lider lokalnej sekty, jak nic z powodu mojej towarzyszki, postanowił nas na to spotkanie zaprosić. Żebyśmy się przysiedli – powiedział. Spojrzałem na nią i zacząłem błagać w myślach, żeby dała mi jakiś pretekst do zebrania w sobie resztek asertywności. A ta nic. Patrzy na mnie tymi swoimi słodkimi oczkami, flądra jedna. Że niby nic nie rozumie. Przekazuję jej telepatycznie, niczym prawdziwy raelianin: nie, kurwa, nie, po trzykroć nie, skrzyw się, zaprzecz delikatnym ruchem głowy, wyraźże werbalnie krztynę wątpliwości, cokolwiek, co pozwoli mi powiedzieć tamtemu, żeby spierdalał z podobnymi pomysłami. A ta mówi „nie”, a jakże. Tylko czemu wcześniej dodaje „czemu”, do cholery?<br />
- Czemu nie? – odpowiada.<br />
<br />
Czemu nie, to się okazało po jakichś trzydziestu boleśnie długich minutach. Trafiliśmy na kółko miłośników domorosłego filozofowania. Najpierw wypisali sobie potencjalne tematy dyskusji, potem w demokratycznym głosowaniu odrzucili większość z nich, aż w końcu zostawszy na placu boju z pytaniem „Czy człowiek staje się tym, kim się staje, z powodu przypadku czy pracy nad sobą?” wzięli się do roztrząsania problemów moralnych. Czego tam nie było! Prześlizgnęli się przez kwestię relatywizmu, w ogóle na niej nie zatrzymując, przemknęli przez wpływ okoliczności na zachowanie człowieka, w minutę rozstrzygnęli problem definicji samych pojęć „dobro” i „zło” i zanim zdążyłem dopić kawę mieli już za sobą takie wątki poboczne, jak „kara jako odwet moralny”, „zgodność człowieka z zasadami (prawem naturalnym) na bezludnej wyspie” i „istnienie bądź nie dyspozycji dobra przed dokonaniem czynu”. Tematy rozmnażały się w tempie geometrycznym.<br />
<br />
Przy tym wszystkim rudy wodzirej rozkręcał się z każdą minutą i zanim trzecia część osób zdążyła się wypowiedzieć, zawłaszczył sobie prawo do werbalnego monopolu. Gdy w pewnym momencie ta mała flądra, która nas w to wplątała, próbowała wyrazić swoje zdanie, skrzywił się w pogardliwej parodii pobłażliwego uśmiechu i z wyższością siebie nie licującą ani z głoszonymi przez grupę hasłami o równoprawności wniosków, ani z własnymi, mało wysublimowanymi intelektualnie, konkluzjami, przerwał jej bezceremonialnie, niejako odmawiając prawa do posiadania odmiennej opinii.<br />
<br />
Na to tylko czekałem. Na to aż jej wola pozostania w tym miejscu dłużej niż nakazuje to zdrowy rozsądek, nieco osłabnie. W konspiracyjnej wymianie szeptów ustaliliśmy plan ucieczki. Po przekroczeniu pewnego poziomu absurdu asertywność zamienia się w tępy, biologiczny pęd do wyzwolenia. Pożegnaliśmy grzecznie owych Sokratesów z Abdery i skoczyliśmy na kawę gdzie indziej.<br />
<br />
Mogli nas ostrzec na początku. Bo przynajmniej jednego nie można im odmówić – uczciwości. Na swojej stronie stawiają sprawę jasno. „Sokrates Cafe to otwarte i bezpłatne spotkania niezbyt mądrych ludzi”.<br />catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-39082923340522736232012-06-26T20:40:00.001+02:002012-06-26T20:40:24.958+02:00Antonimo Gallus: Po rower i nie tylkoDo roboty lubiłem jeździć rowerem. Wszystko co dawało mi jakąś formę niezależności, miało rozłożyste znamię atrakcyjności. <br />
Bo chyba trudno mi sobie wyobrazić coś bardziej męczącego, niż zostanie przymusowym słuchaczem dwóch głupich cip jadących autobusem. Dodajmy do tego upał, duchotę i wkradającą się bezpardonowo miodową lepkość, która sprawia, że koszula zdaje się być martwym od poparzenia ciepłą wodą, zwisającym naskórkiem. Dodajmy do tego śmierdzącego capa – kretyna, lub też cynika, który nie wiedzieć czemu, stoi z przodu wehikułu chujowości, a pawi ogon smrodu wchodzi współtowarzyszom do nozdrzy z bolesną nieubłagalnością. Dodajmy do togo niemiłosierny ścisk, niestety tym razem nie stoi przed Tobą fenomenalny dupejron, w którego wciskasz się z dziką agresją, tylko kmioty robiące za minimalną, zdziecinniali starcy, upośledzeni umysłowo i Ty, obowiązkowy element układanki. Dodajmy do tego cygankę z rozstrojonym akordeonem i małym żebrzącym pędrakiem, z grzechotką wydającą paskudny dźwięk lichego pieniądza. Dodajmy do tego długość oczekiwań na światłach, korek, przechyły na zakrętach. Cała masa miękkiego, lepkiego gówna wiezionego w nieciekawą przyszłość miesza się, wymienia złowrogimi spojrzeniami i utyskiwaniami. Przy akrobacjach, za które odpowiedzialność ponosi woźnica, brzemię cierpienia rozkłada się równomiernie na podróżnych. Dodajmy do tego stres, nieustanne filowanie każdego, kto stoi na przystanku, każdego wsiadającego, każdego kto może okazać się tym przeklętym ścierwem, które czyha na te pieniądze, które Ty chcesz zaoszczędzić. (Ale nawet gdybyś je miał, to nie odważyłbyś się zapłacić. Bo za takie atrakcje bardziej taktowne wydaje się być „zabić”, nie „płacić”. Chyba, że mamy ochotę na wyrafinowaną dawkę samo-upodlenia.) Dodajmy do tego drugi stres - jeśli cokolwiek na drodze się zesra, to nie zdążysz do roboty, której nie szanujesz, ale na chwilę obecną nie możesz sobie pozwolić, żeby powiedzieć w niej - Spierdalajcie. Kurwa Wypierdalajcie! Jeszcze nie teraz… I tak jedziesz, próbując opanować w sobie Bravika. <br />
Dlatego właśnie zamiast pójść na przystanek autobusowy, poszedłem do znajomego, u którego zostawiłem rower na ostatniej libacji. Z uśmiechem przyglądałem się jak zaspany sunął w moim kierunku niczym strudzony nocną przeprawą żołnierz. Ciężkie kroki, szły w tempo z ciężarem westchnień. Przywitał mnie zadymiony błysk w oczach i uścisk dłoni podany po otwarciu kraty, która odgradzała lokal ziomka od specyficznej kontr świeżości klatuchy, pasującej do niego podówczas bardzo bardzo.<br />
Odebrawszy rower obserwowałem zamykającą się kratę. Nagle zawahałem się i postanowiłem zagaić:<br />
- Nie masz może przypadkiem trzech ziko? – W odpowiedzi błysk źrenic przebił poranną mgłę oczu. Uśmiech odbił się w klatce na wszystkich piętrach.<br />
- Aaa idź! – Po czym wybuchliśmy śmiechem jak jeden mąż, jak jedna armata. Pękła tama porannego spokoju, powagi poranka. Wraz z dzikim strumieniem, wdarłem się w kolejny dzień.catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-12734231778782664072012-06-14T11:48:00.001+02:002012-06-14T11:48:37.679+02:00Antonimo Gallus: Po studenckuHistoria nie jest wymyślona. Zdarzyła się przed kilkoma dniami pod wielką różową świnią, moją dawną alma mater - tzw. esgeszek, jak mawiają niektórzy studenci z prowincji (których cofnęliby na rogatkach wwa, gdyby rogatki były).<br />
<br />
Przed głównym wejściem do budynku głównego...,(Czyli zaczyna się grubo.)<br />
Idzie sobie studencina chudy mizerny, bezrobotny, z głupawą gębą, wysoki, w okularach. Kiepsko ubrany, lecz wyprostowany. Chód jego dość charakterystyczny, głowa do góry, jakoś dziwnie powłóczy nogami. Do tego jakby jego kręgosłup nie był es kształtny, tylko wzorowany na kiju od miotły. Twarz przystojna gdyby nie to, że nieskomplikowana. Człowiek, w którym jest spore prawdopodobieństwo, że natrafisz na gen porażki. Co on tam robił? Nie szedł na zajęcia. Już skończył studia, pewnie szedł na siłkę... na lewo.<br />
Gdyby szedł tylko on nic ciekawego by się nie wydarzyło. Pojawia się drugi. Dziad, prawie menel. Po czterdziestce. Dobrze wiesz jaki. Idą razem, w tym samym kierunku, tory które wyznaczyli sobie w głowach za sprawą losu skrzyżowały się pod głównym wejściem do głównego gmachu szkoły głównej handlowej.<br />
Stary do młodego nazbyt do sytuacji porywczo.<br />
- Kretynie, jak chodzisz. Niedojdo! - Stary ubzdurał sobie, że młody zaszedł mu drogę. Prawda jest taka, że nie do końca miał rację. A nawet jeśli...<br />
- Ty kawale gówna, kutasie psa, ty ty chuju pierdolony ty - I tak miotał słowem niczym obuchem po mordzie biednego studenciaka.<br />
Studenciak był zupełnie zszokowany. Nie do końca zdawał sobie sprawę co się dzieje. Nie ogarniał. Chciał się bronić ale słów nie odnajdywał.<br />
Tymczasem menel walił niszczycielskie salwy z najcięższych armat jakie zabrał na poranny rejs po wwa. Biedny chłopina co kilka sekund jakby chciał coś powiedzieć, lecz słowa grzęzły mu w gardle. Dławił się złością i własnym poniżeniem. Dookoła było trochę ludzi, a menel jak to menel - darł mordę.<br />
Studencina nie wytrzymał, odwrócił się na pięcie, z podkulonym ogonem wszedł w świński trucht. A morda jego z głupawym wyrazem twarzy anglezowała na jego kościstych barkach. Niczym spłoszona szkapa wpadł do budynku głównego przez główne wejście. Nie wiedzieć czemu zrobił co następuje.<br />
<br />
Zaraz za wejściem jest kanciapa ochroniarzy, obok niej stolik z dziennikiem. Tam profesory wpisują kiedy wchodzą. Do tego służy specjalny długopis na sznurku. Nasz mustang wyrwał rzeczony długopis. Uzbrojony po zęby, z ostrym jak brzytwa długopisem w dłoni wybiegł w szale z budynku.<br />
Kątem oka dostrzegł menela, który na nieświadomce spokojnie dryfował w stronę mokotowa.Parch odwrócił się instynktownie i zobaczył studencką jednoosobową... ale szarżę. I wtedy wypowiedział pamiętne słowa.<br />
- Co ty na mnie z długopisem?! - Nim zdążył skończyć sentencje, cios spadł na niego jak grom. Niebieska linia atramentu ustąpiła purpurze. Typ zachwiał się, a w oczach studenciny dostrzegłem wiktorię szaleństwa. Opętańczy trans zemsty. Ekstazę nonkonformistycznego rozszczepienia nabrzmiałego wrzodu wypełnionego breją utyskiwań, oszczerstw, wyzwisk, podlanego brakiem szacunku, doprawionego biedą losu absolwenta. Dziad przyjął na siebie zemstę za zło świata.catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-79859384414478429252012-06-06T12:50:00.000+02:002012-06-06T12:50:00.237+02:00Fidel C. de Izquierdas: Wieszać każdy możeSąsiad łypał na mnie swoim wybałuszonym ze zdziwienia okiem.<br />
- Co pan robi? – spytał.<br />
- Hamak montuję – odparłem opuszczając wiertarkę.<br />
Przez chwilę mierzył mnie srogim, jednookim spojrzeniem.<br />
- A nie może pan u siebie? – wypluł w końcu.<br />
Wzruszyłem ramionami.<br />
- Skąd miałem wiedzieć, że to się tak skończy – mruknąłem.<br />
- Nie patrzył pan, ile tego wiertła weszło?<br />
- Patrzyłem – odparłem lekko zawstydzony. – Weszło gdzieś z połowę.<br />
Pokręcił okiem w poszukiwaniu omawianego obiektu, ale położyłem wiertarkę na podłodze, tak żeby była poza zasięgiem jego wzroku. Wyrastała z niej niemal sześćdziesięciocentymetrowa, stalowa szpica, która weszła wcale nie do połowy, tylko do samego końca.<br />
- I co teraz? – poddał się w końcu.<br />
- Nic, włożę kołek i wkręcę hak – rżnąłem głupa.<br />
- Co z dziurą, się pytam – warknął.<br />
Rozłożyłem winne całemu zamieszaniu ręce w geście oznaczającym jakąś idiotyczną mieszankę przeprosin, technicznej ignorancji i indyferencji odnośnie jego planów życiowych.<br />
- Nie wiem – burknąłem. – Może niech pan też powiesi sobie hamak?<br />catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-90219466687185079482012-06-01T13:23:00.001+02:002012-06-01T13:23:11.659+02:00Julio del Torro: Dowcip z brodą, chyba że ktoś woli wygoloneObejrzałem wczoraj przedostatni film Sidneya Lumeta „Uznajcie mnie za winnego”. Taka komedyjka-pitawal. W każdym razie główny bohater sam siebie reprezentuje w sądzie i opowiada ławie przysięgłych historyjkę, która rzekomo zdarzyła się naprawdę. Oto ona:<br />
<br />
<i>Pewnego dnia przychodzę do domu, a żona mówi mi: „Hej, daj mi dwadzieścia dolców, to pójdę do rzeźnika i kupię mięso na rumsztyk”. Spojrzałem na nią zdziwiony i zaprowadziłem do kuchni, w której mamy wielkie lustro. Wyjąłem z portfela dwudziestaka i powiedziałem: „Widzisz? To jest moje dwadzieścia dolarów”. Następnie wskazałem na lustro. „A tamta dwudziestka jest twoja”.<br />
<br />
Gdy wróciłem do domu następnego dnia, stół kuchenny zastawiony był masą mięsa. Zawołałem żonę i zapytałem, o co chodzi, skąd to wszystko wytrzasnęła. Na to żona wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do lustra. A następnie podwinęła kieckę. „Widzisz cipkę w lustrze? To twoja cipka”. „A to...” - powiedziała, kładąc rękę na łonie - „A to jest cipka rzeźnika”.</i>catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-65496427560092430222012-05-30T10:06:00.000+02:002012-05-30T10:06:29.061+02:00Fidel C. de Izquierdas: Na was też...Patrzyłem przez okno na dogorywającą burzę, zastanawiając się, czy warto. Potem zerknąłem na leżący na biurku portfel. Uświadomiłem sobie, że jeśli się nie zdecyduję, tego wieczora nie będzie mi dane ani nic zjeść, ani nic wypić. A na obie te rzeczy miałem ochotę.<br />
<br />
Na galę do Teatru Capitol dotarłem tuż przed tym, kiedy znowu zaczęło kropić. Zdziwiło mnie, że przy wejściu nikt nie sprawdzał wejściówek. W tym mieście, jeśli dobrze sie postarać, można by chyba imprezować za darmo całą noc. Zgarnąłem słodkawego szampana, wbiłem się w tłum i zająłem obserwacją przewijających się w nim co ładniejszych dziewczyn. Obu. Towarzystwo wiekowo nieco ode mnie odstawało.<br />
<br />
Być może stąd repertuar. Autotematyczna i monotonna historia utrzymana w formie, która bardziej nadawałaby się na fajfy – typowo ciechocińskie imprezy organizowane o godzinie, o której tamtejsi kuracjusze jeszcze są na nogach. Tam właśnie podśpiewuje się takie leciwe, quasi-weselne hity. Rączki do góry i klaszczemy, i klaszczemy! I do tego to obmierzłe wyłudzanie braw przy byle okazji. Ile się trzeba namęczyć, żeby zjeść normalną kolację.<br />
<br />
Z drugiej strony facet miał świadomość tego, co robi. I raz nawet dał temu wyraz, czym ujął mnie za serce. Śpiewał akurat piosenkę o dziewczynie, w której się zakochał, i która go olała dla jakiegoś koksa. On, w ramach najtańszego z dostępnych wariantów zemsty, postanowił mieć na nią „zakręcone” – czyt. „wyjebane”. Zaśpiewał to, spojrzał na publiczność złożoną z dystrybutorów, dostawców, akcjonariuszy i przedstawicieli serwisów samochodowych – niemal co do jednego zajmujących się handlem oponami – i powiedział: na państwa też mam zakręcone.<br />catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-70626838744649470742012-05-23T11:44:00.000+02:002012-05-23T11:44:35.703+02:00Fidel C. de Izquierdas: Sens życiaBezbrzeżna, absolutna pustka. Apatyczny bezmysł. Te krótkie, ulotne momenty, w których moja głowa wypełnia się czymś innym niż pobieżną rejestracją faktów, są niemal tak samo deprymujące, jak długie, rozwleczone w czasie chwile pomiędzy nimi. Moje wewnętrzne monologi są naszpikowane myślami równie płytkimi, jak polskie rzeki.<br />
<br />
W sali kolumnowej Sejmu RP chaotyczne wędrówki ludów. Samotni strzelcy próbują upolować jakieś wolne krzesła, całe grupy migrują w poszukiwaniu lepszego miejsca na Ziemi. Panuje harmider, a z niego wyraźnie wybija się wszędobylski niemiecki szwargot. Czekam na konferencję dotyczącą „Ekonomicznych perspektyw rozwoju obszaru działalności Unii Łaby i Odry”. Z przewieszonej przez oparcie torby woła mnie bezgłośnie Mario Vargas Llosa żądając, abym kontynuował lekturę jego wspomnień. Za chwilę rozpoczną się cztery morderczo nudne godziny polityczno-ekonomicznego bełkotu. Llosa też był ponoć dziennikarzem.<br />
<br />
- Informacja techniczna: język polski na kanale pierwszym, Deutsch am Kanal Zwei, czeski na trzecim.<br />
<br />
Wstaję i idę zrobić zdjęcia ludziom, których nie znam, a którzy być może zadecydują o rozwoju wspomnianego regionu. Spotykam znajomego z redakcji. Obaj jesteśmy zdziwieni. Skoro jeden z nas tu jest, to po cholerę też i drugi? On jest bardziej wkurzony. Przyjechał z Poznania. W końcu uzgadniamy, że dzielimy się tematami. Wracam na miejsce i wlepiam tępy wzrok w butelkę niegazowanej wody stojącej na stole koło mikrofonu. „Jak ryba w wodze”. Tak Llosa zatytułował swoje wspomnienia. Ja się czuję, jak ryba w kuwecie.<br />
<br />
Facet koło mnie śmierdzi. Typowy smród przepoconego garnituru. Zastanawiam się ile uda mi się wytrzymać na wdechu. Nagle zdaję sobie sprawę, że z głośników napastuje mnie głos tego półmózga, Grabarczyka. Nie wiem, co robić. Panikuję. Sączy te swoje irytująco przeciągnięte, wypluwane przez nos zdania, jakby złożenie każdego z nich stanowiło dla niego prawdziwy wyczyn. Istna tortura. Zakładam słuchawki i przełączam na czeski, żeby go zagłuszyć.<br />
<br />
Tymczasem na mównicę wchodzi prezes jakiegoś czeskiego towarzystwa. Wracam na kanał polski. Prezes mówi od dobrych kilku minut, a starszawa tłumaczka trzęsącym się głosem raczy nas jedynie zwykłym: dzień dobry. Może to z litości dla słuchaczy? Potem pałeczkę przejmuje Niemiec. Ściągam słuchawki i zanurzam się w jego twardej mowie. Dociera do mnie tylko coś o „zwei grosse Pluse”. Kręcę głową z niedowierzaniem. Siedem lat nauki i potrafię jedynie zamówić piwo w knajpie.<br />
<br />
Palant przede mną też ściąga słuchawki, ale nie przykręca głosu. W związku z tym w główny dźwięk dolatujący do nas z głośników wbija się kontrapunktujące je, irytujące, elektronicznie przetworzone bzyczenie. Mam ochotę zatłuc skurwysyna, ale ograniczam się do westchnięcia. Nigdy nie miałem odwagi działać zgodnie z własnymi odczuciami.<br />catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-21298675962610021382012-05-21T09:16:00.000+02:002012-05-21T09:17:25.239+02:00Antonimo Gallus: Pan kerowcaGeneralnie zwykłem mówić cicho. Tylko w sytuacjach skrajnego podniecenia, przyspieszam... a volume podkręca się samoistnie. Ale dzieje się to rzadko. Dobrze, że jeszcze się dzieje. Nieważne. Ważne natomiast jest to, że...<br />
Jechałem sobie w najlepsze na melanżyk autobusem linii 180. Ostatnim. Gdzieś na wysokości placu Trzech Krzyży (gdzie we włoskich restauracjach korpogówno ssie czajanti - chianti - czyli fonetycznie kianti) zadzwonił do mnie telefon. Odbyłem krótką, spokojną rozmowę telefoniczną. Dowiedziałem się, gdzie mam wysiąść, tam ktoś po mnie podjedzie, takie pierdolety. Trwało to może ze 30 sekund max. I co się, kurwa, dzieje?<br />
Dodam jeszcze, że siedziałem za, jak to mówię didżejką, czyli za kierowcą.<br />
Z okienka wychyla się posiwiała morda frajera w okularach z długim nosem i zawadiackim spojrzeniem. Z ust płynie złoto:<br />
- Jak chce pan sobie porozmawiać, to niech pan idzie do tyłu. - Spojrzał na mnie znad okularów nisko opuszczonych na długim nosie, po czym dodał tonem Abrahama.<br />
- Ja tu pracuję.- Po czym nie czekając odpowiedzi, pracować zaczął dalej.<br />
Byłem zmęczony i wkurwiony. Miałem swoje powody. Pomyślałem sobie:<br />
- Zabije cie.<br />
Po czym powiedziałem do niego tylko.<br />
- To bardzo dziwne co pan mówi...catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-28257831627775339192012-05-18T19:07:00.001+02:002012-05-18T19:07:28.880+02:00Julio del Torro: Kwiat Chattertona<a href="http://en.wikipedia.org/wiki/File:Chatterton.jpg">http://en.wikipedia.org/wiki/File:Chatterton.jpg</a><br />
<br />
Nie sądzę, aby Thomas Chatterton umiał zadbać o kwiat. Opisać a zadbać – to jednak nie to samo. Na znanym portrecie Chattertona pędzla Henry’ego Wallisa kwiat doniczkowy stojący na parapecie jego sypialni jest wyjątkowo żywy.<br />
Dlatego wchodzę do komnaty i wywalam doniczkę za okno. Stąpam cicho wokół łóżka i – skoro już tu jestem – podnoszę skrawki podartych poematów walających się po podłodze. Chatterton unosi brew, mruga porozumiewawczo, że to niby tylko nasza tajemnica, i znów go nie ma.catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-42824647470356599112012-05-16T16:50:00.000+02:002012-05-16T16:50:24.790+02:00Fidel C. de Izquierdas: Kwasowe dewiacje Huntera S. Thompsona„- Co jest? – zapytał.<br />
- No, wiesz… - odparłem. – Ten biały proszek na moim rękawie to LSD.<br />
Nie odezwał się ani słowem – po prostu złapał mnie za ramię i się przyssał. Dość obleśny obrazek. Zastanawiałem się, co by było, gdyby wpakował się na nas jakiś miłośnik Kingston Trio czy inny makler. A chuj z nim, pomyślałem. Przy odrobinie szczęścia ten widok pewnie rozpieprzyłby mu całe życie – już zawsze bałby się, że za drzwiami w jego ulubionych barach czają się goście w czerwonych koszulach, którzy podniecają się różnymi dewiacjami, o których on nie ma nawet bladego pojęcia. Ciekawe, czy sam odważyłby się possać komuś rękaw? Pewnie nie. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Lepiej udawać, że nic się nie widziało.”<br />
<br />
Hunter S. Thompson, <i>Lęk i odraza w Las Vegas</i><br />catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-88929974323338724132012-05-11T07:52:00.000+02:002012-05-11T07:52:26.655+02:00Julio del Torro: Happiness is nearBudzik rozdzwonił się o 5.30. Jasno. Poszedłem do łazienki, z łazienki do kuchni. Kawa.<br />
Z kawą i papierosem na ganek. Nikogo.<br />
Wróciłem do środka i wybrałem służbowy numer Rodolfo. Telefon zadzwonił tuż obok mnie. Więc wybrałem numer prywatny. Prywatny dzwonił już z góry. Ciche, zaspane, bezinteresownie wrogie „Kto kurwa?”.<br />
Wróciłem na ganek.<br />
Po chwili pojawił się Rodolfo. A wokół krążyły ortolany. <br />
- Co z resztą pedałów? - zapytałem.<br />
Na te słowa wypełzli. Machette z fryzurą Hendrixa i Fidel z fryzurą Moby'ego. A przekrwione ich oczy lśniły.<br />
- Co z Alejandro?<br />
<br />
-----<br />
<br />
relacja Rodolfo:<br />
Rodolfo: Alejandro, idziesz?<br />
Alejandro: ...<br />
Rodolfo: Alejandro, wstawaj, kurwa!<br />
Alejandro: ...<br />
Rodolfo (potrząsając nogę Alejandro, zerkając czy jego dziewczyna śpi w staniku): ALEJANDRO!!!<br />
Alejandro (sennie): Spierdalaj...<br />
<br />
-----<br />
<br />
relacja Alejandro:<br />
Kurwa, Rodolfo, mogłeś chociaż spróbować mnie obudzić!<br />
<br />
-----<br />
<br />
Była już szósta. Cisza. <br />
- A tam? Tam nie?<br />
- Nie, to jednak nie ortolany.<br />
- Gramy w marynarza?<br />
- Gramy...<br />
<br />
Zagraliśmy. Przegrał Machette. Była szósta rano.<br />
O szóstej rano, po nieudanej próbie obserwacji ptaków, Machette ruszył do kuchni po flaszkę.catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-66930066335624554112012-05-09T09:59:00.000+02:002012-05-09T09:59:09.390+02:00Fidel C. de Izquierdas: Media<br />
Na konferencji dotyczącej elektronicznego systemu poboru opłat przypomniała mi się dyskusja o jakości mediów z jednym z filarów dziennikarstwa sportowego naszego kraju.<br />
<br />
- Panowie, może byście tak usiedli – powiedział z pretensjami w głosie pewien lekko zgrzybiały mężczyzna do operatorów kamer. – My też byśmy chcieli coś zobaczyć.<br />
- Trzeba było przyjść wcześniej i usiąść z przodu – warknął ktoś za mną grzebiąc w torebce z materiałami prasowymi w poszukiwaniu prezentów.<br />
- Włącz sobie telewizor – dorzucił rezolutnie ktoś inny.<br />
Ja, co oczywiste, zająłem miejscówkę strategiczną. Najbliżej bufetu.<br />
<br />
- Czy ktoś ma pytania? – spytał rzecznik prasowy firmy wdrażającej zakrojone na imponującą skalę rozwiązanie oparte na całkiem skomplikowanych technologiach.<br />
- Ja – wyrwał się ktoś. – Mówił pan, że to będzie urządzenie nieprzypisane do jednego tylko samochodu. Ale jest przyklejane do szyby. Moje pytanie dotyczy gwarancji na – uwaga – żywotność kleju. Czy jak się je tak będzie odklejać, to ono nie będzie odpadać?<br />
<br />
Widziałem twarz prezesa. Ten zacięty wkurw. Spodziewał się chyba raczej pytań o przekaźniki, odległość działania fal radiowych czy coś podobnego.<br />
- Będą dodatkowe uchwyty –warknął w końcu.<br />
- Drogie? – spytał ten sam dziennikarz.<br />
- Jeszcze jakieś inne pytania? – rzecznik postanowił ratować sytuację.<br />
- Ja mam trzy – do mikrofonu dorwał się ktoś inny. – Po pierwsze czy… po drugie czy… po trzecie czy… po trzecie czy… i po trzecie czy…<br />catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-72908153894317257652012-05-02T09:38:00.000+02:002012-05-02T09:38:12.521+02:00Fidel C. de Izquierdas: Auto-da-féGodzina 4.47.<br />
<br />
Zaburzony rytm snu? Zapomnij. Nie było żadnego cholernego rytmu. W mieszkaniu na ósmym piętrze nieszczelne drzwi balkonowe z uchylonym okienkiem dla kotów-samobójców pulsowały w tym samym tempie, co żyły na skroniach, kontrapunktując serce ciskające się po całej klatce piersiowej w niekontrolowanych spazmach epileptyka-amatora.<br />
<br />
Budyń, rasowy dachowiec udający balinese, drzemał pod ścianą na stercie koszulek politycznych. Nic, w gruncie rzeczy, nie zwiastowało katastrofy. Kontrolowane delirium nie jest znowu niczym nowym dla alkoholika o zacięciu kronikarskim.<br />
<br />
Aż tu nagle przez to zawszone okienko, zagłuszając szum autobusów ruszających stadnie z zajezdni, wpadły setki malutkich, słodziutkich, kolorowych motyli, a każdy z bananem w ręku. Budyń spieprzył, nawet się nie oglądając. Zdrajca. Bestie zaczęły wirować wokół mojej głowy frenetycznie trzepocząc skrzydełkami i uwalniając ukryty w nich cyjanowodór. Obwody systemu nerwowego nie miały najmniejszych szans.<br />
<br />
I tak to było, Wysoki Sądzie. A nie tak, jak mówi ten kaktus.catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-76287515730447977092012-04-25T09:45:00.000+02:002012-04-25T09:45:10.816+02:00Fidel C. de Izquierdas: Emocjonalność pozytywnaKilka miesięcy temu, w ramach procedury rekrutacyjnej do pewnej firmy, musiałem wypełnić internetowy, mniej więcej dwugodzinny test kompetencji i osobowości. Nie był prosty. Moje przekonanie o własnej inteligencji brutalnie podważano w jego trakcie z każdym nowym zadaniem. Wiedziałem, że się nie dostanę, więc zapomniałem o sprawie.<br />
<br />
Ostatnio ściągnąłem wyniki. Były cztery domeny. Trzy – inteligencja, kreatywność i biometria – obejmowały takie rzeczy, jak: zdolności numeryczne, zdolności przestrzenne, interpretacja danych, uwaga i skrupulatność, myślenie logiczne, potencjał werbalny itp. Ujęto je i osobno, i zbiorczo w kategorii „kompetencje (średnio)”. I w tej właśnie kategorii dostałem 92 percentyle, czyli, jak mi to ładnie wytłumaczono w raporcie, byłem lepszy niż 92% ludzi biorących udział w badaniu. Ujdzie w tłoku.<br />
<br />
Ale skoro tak – tknęło mnie – to dlaczego nie zostałem nawet zaproszony do drugiego etapu? Spojrzałem na ostatnią domenę, tę dotyczącą osobowości. Były tam m.in. „ekstrawertyzm” i „stabilność emocjonalna”.<br />
<br />
Ekstrawertyzm:<br />
Zmienna mierzy poziom ekstrawersji definiujący jakość i liczbę interakcji społecznych, poziom aktywności, energii oraz zdolności do doświadczania pozytywnych emocji. Obejmuje cechy takie, jak: towarzyskość, serdeczność, asertywność, aktywność, poszukiwanie doznań oraz emocjonalność pozytywna.<br />
<br />
Stabilność emocjonalna:<br />
Zmienna mierzy stopień przystosowania emocjonalnego jako zaprzeczenie emocjonalnego niezrównoważenia. Jest to odwrotność osobowości neurotycznej.<br />
<br />
W pierwszym przypadku dostałem 4, w drugim 6 percentyli. Widocznie nie mieli posady dla rozchybotanego emocjonalnie mizantropa.<br />catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-86393962782160541362012-04-24T11:50:00.000+02:002012-04-24T11:50:03.583+02:00Paco Haya Rodriguez: Archipelag PanauDziwnym trafem w tym tygodniu też będzie o grach. A w zasadzie o jednej. Ostatnio był warhammer a dziś zapraszam tych dla których film NIEZNISZCZALNI to podstawa kinematografii!<br />
Ja jak najbardziej jestem fanem filmów, w których jeden przypakowany koleszka (główny bohater) chowając się za latarnią unika ostrzału z helikoptera i/lub szwadronu śmierci strzelającego w niego z siłą armaty. Po czym wyskakuje i wali do nich jak do kaczek a KAŻDA jego kula trafia! Mimo że wali do nich z ośmiostrzałowego pistoletu, morduje połowe okupantów, przejmuje armaty czy inne działa, strąca helikoptery i ma tylko jedno draśnięcie na ręku! BOMBA! Uwielbiam to! Pamiętacie Commando, Rambo, Szklane pułapki, Transporter czy wspomnianych Niezniszczalnych? Tak właśnie w tych filmach wygląda rzeczywistość.<br />
To właśnie w nawiązaniu do nich, chcę żebyście zagrali w starą grę, jaką jest (premiera 03/2010) JUST CAUSE 2<br />
Jeżeli twoim celem jest szerzenie chaosu (za który dostajesz dodatkowe punkty) eskplozje i strzelanie do wszystkiego, to jest to pozycja dla ciebie!!<br />
<br />
ZOBACZCIE!<br />
<br />
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=5kjs-SC70Wg">http://www.youtube.com/watch?v=5kjs-SC70Wg</a><br />
<a href="http://www.youtube.com/watch?v=_xwuTbyD930&feature=relmfu">http://www.youtube.com/watch?v=_xwuTbyD930&feature=relmfu</a>catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-44830900385948673572012-04-21T10:00:00.000+02:002012-04-21T10:00:09.925+02:00Fidel C. de Izquierdas: Algorytm Edmondsa-KarpaDawno, dawno temu w zamierzchłych czasach szkoły średniej, zdarzało mi się umierać ze śmiechu czytając podręcznik do biologii. Gdy przygotowywałem się do sprawdzianu i mój umysł był już tak skatowany nieznanymi mi pojęciami, że przestawałem rozumieć mowę potoczną, czytałem na głos opis przebiegu mejozy i żonglując metafazą, anafazą, zygotenem i wrzecionem kariokinetycznym doprowadzałem się do niekontrolowanych spazmów. Zresztą wiem, że niektórzy rodzice mieli zwyczaj odczytywać fragmenty naszych podręczników na swoich imprezach w celu rozbawienia gości. Więc nie tylko ja tak miałem.<br />
<br />
Ostatnio wróciło to do mnie, kiedy rozmawiałem z przedstawicielką Politechniki Warszawskiej (swoją drogą wiecie, że dziewczyny dzielą się na ładne, brzydkie i te z Politechniki?), która powiedziała mi, że nie może czegoś tam zrobić, bo uczy się o całkach powierzchniowych i algorytmie Edmondsa-Karpa. Sprawdziłem co to takiego przeczuwając powrót do lat młodości.<br />
<br />
Za Wikipedią:<br />
„Algorytm Edmondsa-Karpa jest jedną z realizacji metody Forda-Fulkersona rozwiązywania problemu maksymalnego przepływu w sieci przepływowej. Jego złożoność czasowa wynosi O(VE2), jest zatem wolniejszy od innych znanych algorytmów przepływowych działających w czasie O(V3), takich jak algorytm relabel-to-front, czy algorytm trzech Hindusów. W praktyce jednak złożoność pesymistyczna rzadko jest osiągana, co w połączeniu z prostotą czyni algorytm Edmondsa-Karpa bardzo użytecznym, szczególnie dla grafów rzadkich.”catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-43864921953944047162012-04-20T09:15:00.000+02:002012-04-20T11:25:24.406+02:00Julio del Torro: Pabba grandeStałem na przystanku, gdy podszedł do mnie Włoch. Powiedział: "Victoria!".<br>
Pierdolony, pomyślałem. Typowy Włoch. Do pierwszego meczu ponad miesiąc, w grupie mają Hiszpanów i Chorwatów, a ten mi już obwieszcza triumf na Euro.<br>
"We will see" – odparłem sceptycznie.<br>
Włoch nie zrozumiał.<br>
- "Victoria. Hotel. Bus? Łan-sewen-fajw?"<br>
A, spoko. – "Tak" – mówię Włochowi po angielsku – "łan-sewen-fajwem dojedziesz do Victorii". <br>
Włoch mi pofenkjował, ale nie odszedł. <br>
- "Polakko?" - zapytał.<br>
- "Si".<br>
- "A, gudda". - Znaczy się, że rewela.<br>
- "Pabba" – ciągnął Włoch. - "Mi amici. Polakko".<br>
- "Sorry?".<br>
- "Mi amici Polakko pabba grande". - powiedział.<br>
Że co? Jego polski przyjaciel ma wielki pub?<br>
- "Pub?" - pytam. - "Your friend has a big pub here?"<br>
- "Jes. Pabba."<br>
- "Where?"<br>
- "Roma" - odpowiedział.<br>
- "Friend Polakko in Rome?"<br>
- "Pabba!" <br>
Okej, kurwa, nie kumam.<br>
- "Pub?" - raz jeszcze pytam.<br>
- "Pabba! Grande! Norazingero!"<br>
Co, kurwa? Norazingero? <br>
- "Nie rozumiem" – mówię po angielsku, a ten patrzy na mnie jak na kretyna.<br>
- "Pabba grande norazingero!"<br>
Norazingero, norazingero.... A! No Ratzinger, o! Kumam! Nasz papież, nie Ratinger, był grande Polakko! Kumam, Włochu, czekaj!<br>
Ale w tym czasie przyjechał łan-sewen-fajw, Włoch machnął ręką i wsiadł.<br><br>
I tyle.<br>
Ale wiem jak to się skończy. Facet wróci do Italii i powie znajomym: „Ci Polacy to idioci, nie wiedzą nawet kim był Jan Paweł II. I jeszcze im EURO przyznali”.catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-53417757673159896472012-04-19T14:45:00.000+02:002012-04-19T14:45:10.510+02:00Fidel C. de Izquierdas: Przelana krew- Ej, ile to jeszcze musi być zabandażowane? Strasznie mnie to wkurwia. Nie mogę porządnie złapać G barowego, bo mam rękę zablokowaną w łokciu.<br />
- Nie wiem stary, wydaje mi się, że powinno zdążyć zakrzepnąć. Minęło półtorej godziny.<br />
- A co, jak nie zakrzepło? Przecież sam sobie tego z powrotem nie zawiążę.<br />
- Chuj tam, będziesz się martwić, jak się okaże, że krew ci ciągle leci.<br />
- To co? Zdejmować?<br />
- Jasne.<br />
- Kurwa mać!<br />
- Nie po podłodze!<br />
- Bandażuj to, kurwa, szybko!<br />
- Jak niby? Jestem tylko wytworem twojej wyobraźni!<br />
<br />
Wczoraj, ryzykując żółtaczkę, postanowiłem zrobić dobry uczynek jednocześnie inkasując osiem czekolad i batonika. Zostałem poproszony o oddanie krwi. Właściwie – powiedziałem sobie – co za problem? W jakiś czas po powrocie ze szpitala ubytek krwi w mózgu objawił się siedzącym obok nieznajomym.<br />
<br />
Otarłem się o śmierć.<br />
<br />
Pamiętajcie: dobre uczynki zawsze się mszczą.catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-35931008931650002172012-04-18T11:35:00.001+02:002012-04-18T11:39:32.347+02:00Fidel C. de Izquierdas: Efekt pośladkówLudzie nie lubią osób doskonałych. A dokładniej lubią, ale nie tak bardzo, jak osoby niedoskonałe. Ludzie – po raz kolejny potwierdzając tezę, że nie mogą być wynikiem inteligentnego projektu, a co najwyżej pijackiej zabawy Kosmicznej Kapibary i hołdując swojemu upodobaniu do absurdu – najbardziej lubią osoby prawie doskonałe.<br />
<br />
Świadczy o tym zjawisko nazwane w psychologii „efektem upadku na pośladki”, czyli po angielsku „pratfall effect”. Swoją drogą, wracając na chwilę do rozmyślań nad językiem jako odzwierciedleniem potrzeb narodowych (zob. tekst z marca pt. „Plugawy naród”), jakim trzeba być narodem, żeby wytworzyć zapotrzebowanie na słowo oznaczające upadek na pośladki? I kto zajmuje się wymyślaniem nazw dla tych wszystkich zjawisk w psychologii?<br />
<br />
Pratfall effect to coś, co w gruncie rzeczy jest dobrze znane wszystkim facetom. I nie mówię o dosłownym znaczeniu tego zwrotu. Jest to bowiem tendencja do żywienia większego afektu do osób, które będąc niemal doskonałe odznaczają się jednak jakąś drobną – koniecznie drobną – wadą. Na przykład znany autorytet będzie powszechnie odebrany jako bardziej życzliwy, jeśli w trakcie rozmowy na żywo w telewizji przez przypadek obleje się kawą, niż jeśli robiąc wszystko bezbłędnie prezentować się będzie jako Pieprzony Pan Ideał. W przypadku osób przeciętnych jest dokładnie odwrotnie. Jeśli gość gada od rzeczy i do tego wygląda jakby wzorce mody czerpał z wydziału historycznego lub Politechniki, to lepiej, żeby żadną kawą się nie oblewał. Bo tylko potwierdzi, że jest cieciem.<br />
<br />
Dokładnie tak samo działa to w przypadku kobiecej urody. Dlatego twierdzę, że dla facetów to nic nowego. Kobieta doskonała jest – co każdy wie – niedoskonała. Potrzebna jest jej jakaś niewielka skaza (pieprzyk, diastema, trzecia pierś wyrastająca z pleców), która nada jej sympatyczny rys i sprawi, że będzie postrzegana jako osoba żywa, a nie ożywiona – jak plastikowa lalka. I znowu – to działa w przypadku kobiet pięknych. W przypadku takich sobie – nie.<br />
<br />
Pielęgnujcie swoje drobne niedoskonałości.catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-68347813397240238752012-04-17T10:00:00.000+02:002012-04-17T10:00:45.345+02:00Paco Haya Rodriquez: Na polanie w pewnym ImperiumObudziliście się – o dziwo – na tej samej polanie, na której kładliście się spać. Słońce leniwie ogrzewa źdźbła mokrej od rosy trawy. Wstaje poranek. W żyłach nadal płynie wam wczorajszy, a może dzisiejszy alkohol. Widać impreza była niczego sobie. Rozglądacie się wokoło. Poza tym, że wzrok trochę zawodzi, myląc górę z dołem i prawo z lewo, to okolica wygląda mniej więcej tak samo jak ostatnio. Niby wszystko ok, ale... (tu MG wykonuje test na INT z modyfikatorem – 15... kości ociężale toczą się po posadzce. Udało się!) ... Niby wszystko ok, ale... spostrzegacie, że nie ma wśród was krasnoluda – Tunbaha Mściwego!<br />
W waszych mętnych mózgach dochodzi do kilku procesów chemicznych, które powinny wywołać z otchłani czaszki jakieś wspomnienia, lecz myślenie sprawia wam okropny ból.<br />
Co robicie?<br />
- Staram się nie myśleć, bo to wywołuje okropny ból głowy. Siadam i rozglądam się za leczniczą resztką pobiesiadnych procentów – odparł Gorthard, wojownik rasy ludzkiej.<br />
- Kładę się na trawę i leżę, myśląc (choć boli mnie głowa) że to sen, i że zaraz się obudzę – oznajmił Darghart. Darghart przypominał ropuchę zmieszaną z rekinem i niedźwiedziedziem polarnym. Niby to zwykły człowiek, ale dziwnej urody.<br />
Gorthard, znajdujesz dwie flaszki, wypełnione resztkami przezroczystego płynu<br />
- Wącham – odparł<br />
Gdy zapach dociera do twych nozdży wydaje się być lekarstwem na całe zło tego świata. A w tym przypadku złem jest twój kac. Jednak gdy mózg przetworzył dane, zemdliło cię przepotężnie i puściłeś eleganckiego, soczystego, z resztkami wczorajszej kolacji pawia! Był tak obfity, że jego część osiadła na plecach leżącego Dargharta.<br />
- Czy mogłbyś rzygać gdzie indziej? - spytał Darghart<br />
W tym momencie dostrzegł kątem oka część bełta na swych plecach...<br />
<br />
Resztę możecie sobie wyobrazić i dopowiedzieć. Tak bowiem spędzaliśmy wolny czas z ziomami w liceum. Nie, nie... nie rzygając sobie na plecy, lecz grając w Warhammera, tego prawdziwego, fabularnego. Świece, kostki, karty postaci i wielogodzinne sesje, podczas których przeżyliśmy niesamowite przygody, wypiliśmy ocean browarów, spaliliśmy wagon towarowy papierosów. Teraz zdrowie już nie te, wyobraźnia płata figle, ale warto było.<br />
<br />
Właśnie zbieramy ekipę, aby znów odlecieć w inny świat, tak na chwilę żeby oderwać się od rzeczywistości. Mam nadzieję, że się uda. A tym czasem dzięki Mioll, Domel, Eryka, Saulot i reszta których imon nie pamiętam!<br />
Gramy?!catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-56156902048952905572012-04-13T08:50:00.000+02:002012-04-13T08:50:55.348+02:00Antonimo Gallus: ZłoZaszczuty brudny kundel z przekrwionymi oczami miotał się trawiony chorobami ciała i umysłu, chimerami samookaleczenia po ślepych alejach niezrozumienia i bezkresnych skwerach milczącej grozy. Obłąkany Wsiadł w furę i nacisnął gaz. Wtedy widziałem go ostatni raz. 2012. 12. 28 Antonimo Gallus<br />
<br />
<br />
Tymoteuszowi było ciężko. Papieros nie przynosił ukojenia. W śnie nie odnajdywał spoczynku. Radość wypłukał ze swego organizmu, jak alkohol przechylany stresem czyni z magnezem. Roztropność domagała się wsparcia. Słuchał i ratunku po omacku szukał, brnąc w ciemność coraz gęstsza. Szukał oparcia w zimnych filarach smukłych kościołów. Z nadzieją patrzył na krzyż, po czym zamykał oczy i opierał głowę o ściany świątyni.<br />
<br />
[Dygresja: Ściany niechlujnie pomalowane przez partacza, który nie wstydził się pozostawić wypadające z pędzla włosy, pod cienką warstwą białej farby, tworząc mozaikę niedbalstwa w domu boga. Ten smutny obraz odzwierciedlał tanią wiarę łysiejących starców. Rzesze nagle objawionych. Stojąc jedną noga nad grobem z łatwością można wyrzec się uciech minionego życia. Ziemska zachłanność ustępuje pasibrzuchowi wiecznych rekompensat. Takie ubezpieczenie nie wymaga zbyt wielkiego wkładu. Obiecać coś komuś po jego śmierci - pomysł szatański.]<br />
<br />
Tymoteusz, choć był dopiero po pięćdziesiątce, opierał głowę z pobożnością starca. Nie pomogło.<br />
Gdy zaspokoił pierwotne instynkty i zostało mu trochę opłaconego czasu , wypłakiwał się na piersiach kurewek z sąsiedniego miasteczka. W żadnej z wagin nie natknął się na rozwiązanie. Problem nie dawał się zatopić w alkoholu, ani wciągnąć nosem. Nie można było nim strzyknąć na wypięte pośladki kurwy, ani potraktować wodą święconą.<br />
Pęczniał, ropiał, infekował.<br />
Jeszcze niedawno nie poznałbyś Tymoteusza. Błysk w oku, pewny krok, szeroki uśmiech, mocny głos. Taki był gdy otwierał swoją budkę z lodami na deptaku w Jastarni - urzeczywistnienie chłopięcych marzeń, magiczny portal do samorealizacji.<br />
Tymek kochał lody. Kochał Włochy. Czy można było lepiej wyrazić tę miłość? Nie. Widzimy go jak z pietyzmem przytwierdza szyld - ukoronowanie. Całe życie siał… wbije kilka gwoździ - zacznie zbierać. Wraz z przyjaciółmi i rodziną cieszymy się jego szczęściem w słoneczne czerwcowe popołudnie. Soprano - bo tak nazwał swoją budkę z lodami włoskimi. Interes szedł wyśmienicie. Szczęście Tymka było w zenicie. Któregoś dnia… gdy wracał z pracy, bulwarem zachodzącego słońca (w stronę domu), myśl pewna przebiegła mu drogę. Myśl, czytaj: problem!<br />
<br />
- Sorento! Może powinienem zmienić na Sorento? - Lawina myśli zagnała go do domu.<br />
- Nie chyba jednak Soprano… ale to Sorento! Kurka wodna.<br />
<br />
Jedno słowo spopieliło szczęście. Tymoteusz poznał potęgę słowa i słabość swego umysłu. Gdyby nie Soprano, byłby całkowicie bezbronny wobec Sorento. Uległby Sorento, tak jak niegdyś zakochał się bez pamięci w Soprano. Na jego nieszczęście los postawił go przed okrucieństwem wyboru. Dylemat misternie przyrządzony przez serafina zła miotającego jęzorami wolności wyboru.<br />
<br />
Oba słowa rozpoczyna litera S, a wieńczy O. Oba brzmią niebezpiecznie włosko. Oba to siedmioliterowe włoskie dżdżownice, o tej samej gramaturze. Soprano i Sorento - z nich stworzył Tymoteusz złota klatkę smutku, paranoi i zgrzytającego zęba. Drzwi do niej pozostawały otwarte, co nie zmieniało faktu, że Tymoteusz szukał klucza, który nie istniał. Nie chodziło o to, że nie mógł wyjść z klatki. Owszem mógł, ale nie mógł jej zamknąć… i to powodowało, że siedział w niej jak Cerber, a opuściwszy ja czuł się wybrakowany jak Gollum. Więc wracał. Szukał odpowiedzi.<br />
Jego problem stał przed nim nieugięty jak golem. Odpierał tanie sztuczki Tymoteusza, niczym czary z pierwszego level’u. W konsekwencji Tymoteusz cierpiał bardziej niż Hiob… bardziej niż ktokolwiek. Problem go przerósł. Co gorsza, w głębi duszy wiedział, że nikt mu nie pomoże. Początkowo pytał, ale jedni mówili mu, że Soprano inni, że Sorrento. Tymoteusz popadł w marazm. Przestał cieszyć się na widok włoskiej flagi, Tycjana, Alfa 156 i sałatki Caprese . Wkurwiało go, że jego córka zna włoski.<br />
Znienawidził również lód… w każdej postaci. Bał się szronu, niskich temperatur. Wszystkiego, co mogło pokierować jego myśli ku doskonale zrównoważonej huśtawce, gdzie drwiąco, w boskiej równowadze szydziło - po jednej stronie Soprano, po drugiej Sorento.<br />
<br />
Dziwić może, że problem z pozornie błahy zdominował i uprzykrzył życie człowieka niegłupiego, jakim był Tymoteusz. Bo zdarza się, że nie ważna jest istota problemu, lecz demon którego mimochodem przywołasz.<br />
<br />
Tymoteusz wciąż jeszcze walczy. Pomożemy???<br />
Soprano czy Sorento?catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-56469827781606297612012-04-11T10:01:00.000+02:002012-04-11T10:01:09.771+02:00Fidel C. de Izquierdas: Przyszłość schizofrenikaObudził mnie dzwonek telefonu. Sięgnąłem po niego ciągle z zamkniętymi oczami, przewracając kieliszek na długiej nóżce i pustą, półtoralitrową butelkę po paskudnym, przeterminowanym, półsłodkim winie stołowym o śliwkowym posmaku. Drugą ręką, nie wstając z nierozłożonej kanapy, zacząłem buszować w lodówce w poszukiwaniu wody. Moje mieszkanie miało wymiary dość ergonomiczne.<br />
<br />
- Czy ty wiesz, która jest godzina?! – wydarł się na mnie mój rozmówca i agent literacki w jednej osobie.<br />
Rozejrzałem się nieprzytomnie po pokoju w poszukiwaniu zegara ściennego. Daremno. Zobaczyłem plakat z Tarantino, prezent-antyramę z historyjką obrazkową w środku, wiszący z jakichś absurdalnie sentymentalnych powodów obok półek z książkami i żółto-niebieską plamę będącą w istocie obrazem o niepewnej proweniencji.<br />
- Szósta? – strzeliłem kierując się własnym samopoczuciem.<br />
- Dziesiąta! – wrzasnął mój agent. – Gdzie ty jesteś?<br />
- W domu – ziewnąłem. – Ale o co chodzi? Przecież wieczorek autorski mam dopiero za dwa dni.<br />
- Jaki wieczorek? – facet zdębiał. – O czym ty, kurwa, mówisz? Miałeś przyjść na inwentaryzację do Biedronki!<br />
Biedny człowiek. Musiał się naszprycować nie gorzej niż ja. Rzeczywistość ewidentnie nie miała dostępu do jego czaszki. Jaką znowu inwentaryzację?<br />
- Dobra, daj znać, jak już będzie po korekcie. Chciałbym to przeczytać, zanim puścimy ostateczną wersję do druku – powiedziałem.<br />
- Do sruku – warknął. – Kretyn! – odłożył słuchawkę.<br />
<br />
Zebrałem się w sobie i wstałem balansując rękami w rozpaczliwej próbie uniknięcia spektakularnego upadku. Mieszkałem na ósmym piętrze, a zamiast okna miałem tylko drzwi balkonowe. Zepsute i wiecznie otwarte. Spojrzałem na panoramę miasta. Nad nim, jak nic, latały pterodaktyle. Na miotłach.<br />
- Ogarnij się – zbeształem sam siebie. – Pterodaktyle nie latają na miotłach!<br />
<br />
W poczuciu niesprecyzowanej misji ubrałem się szybko, umyłem zęby, narzuciłem na siebie płaszczyk, który dwadzieścia lat wcześniej był być może szczytem elegancji, i wypadłem z mieszkania. Drzwiami. Koło windy zastałem znajomego. Leżał na ziemi głośno pochrapując. Zastanawiałem się czy to on, czy tylko jego gronowo-śliwkowa halucynacja.<br />
- Widzi go pani? – spytałem starszą kobiecinę z wózkiem na zakupy. Właśnie stanęła koło mnie.<br />
- A widzę, pewnie, że widzę – zaskrzeczała. – Cały ten blok roi się od podobnych meneli i bezrobotnych.<br />
- I emerytów – dodałem.<br />
Spojrzała na mnie spode łba.<br />
- Nic tylko łoją wódę i chleją piwsko, potem walają się byle gdzie, ot, choćby przy windach, a normalni ludzie muszą znosić ich widok. Naprawdę, ta okolica zeszła na psy!<br />
- Fidel – mój znajomy się przebudził i patrzył na mnie mocno zgorszony. – Z kim ty, kurwa, rozmawiasz? Mówisz do siebie?catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-5137213718304833022012-04-06T09:12:00.006+02:002012-04-06T10:54:54.326+02:00Ewangelia według Julio del TorroTriduum Paschalne to czas przemyśleń.<br />
Catrinas Banda będzie pić wódkę.<br />
<i>Venite adoramus</i>.<br />
W okolicach godziny dziewiętnastej będziemy lawirować między warszawskimi knajpami: „Pijalnią Wódki i Piwa”, „Między Wódką a Zakąską” i „Metą”.<br />
Jeśli przypadkiem będziecie w Warszawie i spodziewacie się mieć ochotę pogadać o proroctwach Izajasza, szukajcie nas, a znajdziecie.<br />
Rozpoznacie nas po znaku ryby.<br />
Śledzia.<br />
Jeśli nie dane nam będzie się spotkać, z Bogiem i choćby mimo wódki, życzę wesołych świąt.catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8897983286989050050.post-69342540755560896572012-04-04T09:52:00.000+02:002012-04-04T09:52:45.609+02:00Fidel C. de Izquierdas: Ckliwa historia Młota i NiedojebanejNa rekrutację do Pink Press, czyli wydawnictwa posiadającego takie tytuły jak „Wamper+”, „Polski seks” i „Eroticon”, trafiłem przez Julio. On zresztą też wziął udział. Rozważał możliwość zostania modelem. Nie zwrócił uwagi, że w Pink Press mają również „Gejzera”.<br />
<br />
Rozmowa była w pełni profesjonalna. Miała miejsce w salce konferencyjnej, której nie powstydziłaby się żadna inna firma, a niejedna by pozazdrościła. Czysto, elegancko, z ciasteczkami i dzbankiem kawy na stole. Tyle, że na szafce stała szklana rzeźba penisa, a obok dość jednoznaczna w kształtach muszelka. Do tego na ścianach, w ramkach, wisiały okładki numerów kilku pism. Jak informował nagłówek, do jednego z nich, w ramach walentynkowej promocji, dołączono aż dwa filmy DVD: „Polski anal” i „Tłusty czwartek”.<br />
<br />
Dyrektor programowy zaczął od upewnienia się, że wiem czym się zajmują. Bo zdarzało im się, że przychodzili do nich ludzie z „Gościa Niedzielnego”, którzy nawet po dekoracji nie potrafili jeszcze odgadnąć targetu wydawnictwa. Potem pytał mnie czy wiem co to jest szpigiel, czy pracowałem w programie do składania tekstów i czy radzę sobie ze zdjęciami. Na moją odpowiedź, że przez ostatni rok robiłem jedynie zdjęcia samochodów odparł, że to się w gruncie rzeczy wiele nie różni.<br />
<br />
Na odchodne dostałem zadanie rekrutacyjne. Miało polegać na napisaniu opowiadania erotycznego. Jak się wyraził dyrektor – na kanwie zdjęć, które mi prześle. Na kanwie. Z jednej strony „Rozpustne suki dają dupy”, a z drugiej: na kanwie! - Tylko nie pisz nic o blasku słońca i tego typu rzeczach – upewnił się Julio, który choć sam na tym etapie zrezygnował, mi ciągle kibicował zgodnie z zasadą: przynajmniej będzie o czym opowiadać.<br />
<br />
Wróciłem do domu i obejrzałem zdjęcia. Hard core. Żenujące, niskobudżetowe, polskie porno. Szara strefa różowego biznesu. Ona mocno średnia, wyglądała na lekko niepełnosprawną umysłowo. On z penisem, który standardów porno bynajmniej nie spełniał, świecił swoją czerwoną twarzą przywodząc mi na myśl fanatycznego kibica jakiejś groźnej, czwartoligowej drużyny piłkarskiej. Możliwe zatem, że intelektualnie nawet do siebie pasowali. A to ważne w związkach. Postanowiłem im nadać adekwatne pseudonimy. I tak powstała ckliwa historia Młota i Niedojebanej.catrinas magazine bloghttp://www.blogger.com/profile/13382162638021373485noreply@blogger.com0