środa, 22 lutego 2012

Fidel C. de Izquierdas: Rada radzi: akt drugi

Starszawa kobieta w beżowym płaszczu siedziała na samym skraju umiejscowionej w korytarzu niewielkiej kanapy. Była widocznie zdenerwowana. Czekała aż znajdujący się za ścianą radni przejdą w końcu do wolnych wniosków i będzie mogła wejść do nich i wyłuszczyć im swoją sprawę. A właściwie nawet nie im. Do nich, a dokładniej do tej młodej dziewczyny, już napisała. Wszystko wytłumaczyła. Że mieszka na Włodarzewskiej, że pod nią wprowadzili się jacyś Arabowie, że mięso smażą i w całym bloku śmierdzi. Ale ewidentnie ją zignorowano. Potraktowano niepoważnie. Nie, do radnych nie miała już zaufania. Przyszła tutaj, ponieważ jej powiedziano, że na dzisiejszym spotkaniu komisji zastanie naczelnika straży miejskiej. To jemu chciał się wyżalić.

- Może pani wejść – powiedziała dziewczyna otwierając drzwi.
Miała na sobie czarną bluzkę z głębokim dekoltem i ażurowymi rękawami. Kobieta wzdrygnęła się na ten widok. Kto to słyszał, żeby tak się nosić. Wstała i ze skromnie spuszczonym wzrokiem weszła do sali.
- Powiem pani tak – naczelnik straży miejskiej kończył właśnie tłumaczyć coś przewodniczącej komisji. – Z twardymi kupami damy sobie radę, ze sraczką będzie trudniej, a o szczynach w ogóle możemy zapomnieć.
Kobieta popatrzyła na niego lekko zmieszana i zajęła wskazane jej miejsce.
- Słuchamy panią – zachęciła ją przewodnicząca.

- Mieszkam na Włodarzewskiej od czternastu lat – zaczęła. – I do tej pory było, no, znośnie. Aż do sierpnia. Wtedy do mieszkania poniżej wprowadzili się Palestyńczycy. I rozpoczął się koszmar. Bo oni smażą mięso! W przyprawach! – dramatycznie zawiesiła głos.
- Słuchamy dalej – wydusiła z siebie przewodnicząca dzielnie walcząca o zachowanie kamiennej twarzy.
- To – kobieta potoczyła wzrokiem po zebranych – powoduje straszne powietrze!
- Morowe – rzucił jakiś chłopak siedzący nieco z boku i wpatrujący się intensywnie w hipnotyzująco nieprzyzwoitą bluzkę najmłodszej radnej.
- Wszystko – kobieta nie dała się zbić z tropu – jest przesiąknięte tym zapachem! Właścicieli nie ma, wyjechali za granicę. Pełnomocnicy nie interesują się powierzonym im mieszkaniem. Czy nie byłoby jakiejś możliwości, żeby eksmitować tych najemników? – zwróciła się do mężczyzny po swojej lewej. Tego samego, który dwa miesiące wcześniej zwymyślał ją od głupich bab i rasistek i pytał retorycznie pod jej nieobecność, jak czują się Palestyńczycy, kiedy ona gotuje bigos.

- Proszę pani – do rozmowy w końcu włączył się naczelnik straży miejskiej. – Czy ma pani wiedzę na temat tego, czy oni gotują tylko dla siebie, czy również dla innych?
- Dla innych też! – podchwyciła kobieta. – Bo wie pan, oni są z jakiejś organizacji!
- Hamas! – wyrwało się chłopakowi, który natychmiast zakrył usta dłońmi i odwrócił się do okna próbując uspokoić rozszalałą wyobraźnię.
Kobieta popatrzyła na niego lekko zdegustowana. Zaczynała mieć niejasne wrażenie, że się z niej tutaj kpi.
- Powiedziałam to nawet kiedyś w administracji, ale wtedy te inne osoby nagle przestały przychodzić. Oni – wyszeptała konspiracyjnie – mają informatora.
- Proszę pani – naczelnik westchnął ciężko. – Powiem pani tak. Wszystko co dotyczy zapachów, hałasu i, dodałbym, gwałtów jest trudno mierzalne. To bardzo osobista kwestia. Chyba niewiele możemy tu zrobić. Zresztą, myśli pani, że pani ma problem? Słyszałem o gorszych przypadkach. O śmieciach niewynoszonych z mieszkań i sięgających lamperii. Aż sufity zaczynają gnić! W betonowych blokach! Ponoć na Grochowie jest taki przypadek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz