środa, 15 lutego 2012

Fidel C. de Izquierdas: Bajka o pijanym Zulusie

Piotr Milewski, dziennikarz mieszkający w Stanach i pracujący jako korespondent Radia ZET, TVN 24 i kilku polskich gazet, został kiedyś złapany w policyjnej obławie przeprowadzonej na ulicach Nowego Jorku. Wyszedł akurat z klubu w stanie typowym dla imprezującego warszawiaka i nieopatrznie stanął koło samochodu z czterema rosłymi, czarnoskórymi dilerami. Gdy obława się zaczęła, ci odjechali wyrzucając towar przez okno. Funkcjonariusze mieli do wyboru gonić tamtych, jak nic uzbrojonych po zęby, albo dobrać się do skóry bezbronnemu z powodu nadużycia alkoholu długowłosemu punkowi. Nie wahali się długo. Sędzina litościwie nie wysłała Milewskiego za kratki na pewny gwałt, ale zobowiązała go do wzięcia udziału w programie odwykowym. Tamże postanowił otworzyć się przed jedną z konsultantek ośrodka do spraw zwalczania uzależnień.

„Podczas przesłuchania dała o sobie znać przepaść kulturowa nie mniejsza, niż gdyby przystosowanie społeczne Amerykanina oceniał Zulus.

Opowiadałem głównie o epoce Jaruzelskiego, w której upłynęła moja młodość: pałowaniu za wszelkie przejawy buntu, choćby na tak małą skalę jak wpięcie w klapę opornika czy wbicie kolczyka i postawienie piór.
- Alkohol stanowił dla, notabene systematycznie rozpijanego przez władze społeczeństwa, główną rozrywkę i ucieczkę – wywodziłem. – Pili dysydenci i decydenci. Robotnicy oraz inteligencja. W kręgach tej ostatniej stało się modne pędzenie bimbru.

Teraz widzę, że słucha moich wynurzeń jak bajki o żelaznym wilku. Według standardów amerykańskich za alkoholika uznają cię, jeśli konsumujesz podczas spotkań towarzyskich więcej niż trzy drinki, a po spożyciu alkoholu zdarzyło ci się: zwymiotować, upaść, doznać otarć czy stłuczeń lub stosować na kaca piwo zamiast alkaseltzeru. A także jeśli miewasz stany pomroczne, to znaczy, pijesz do zerwania filmu.

Według oficjalnej ekspertyzy sądowego rzeczoznawcy jestem nałogowcem, który chla nieprzerwanie od piętnastego roku życia, czyli przez dwadzieścia sześć lat. Licząc na zrozumienie dla człowieka ukształtowanego przez inną rzeczywistość, jak zwykle się przeliczyłem. Nowojorczycy są nieco bardziej otrzaskani z obcymi kulturami i obyczajami niż, powiedzmy, mieszkańcy Środkowego Zachodu, ale bez przesady. Z reguły ich kosmopolityzm polega na tym, że potrafią odróżnić teriyaki (kuchnia japońska) od tandoori (kuchnia hinduska) czy dim sum (kuchnia chińska) od pierogis. Szczytem otrzaskania jest umiejętność zamówienia po japońsku sushi.

Próbując przybliżyć Conception klimaty stanu wojennego, tłumaczyłem:
- Gospodarka de facto upadła. Przez jakiś czas w sklepach spożywczych była tylko musztarda i ocet. Kumasz, co się działo?
- No jasne. – Zrobiła współczującą minę. – Kumam, nie mieliście keczupu!

Dopiero po chwili zajarzyłem, że mówi poważnie.
- Źle mnie zrozumiałaś. Była TYLKO musztarda i ocet. Nic więcej.
- Jak to?
- Po prostu: NIC więcej. Wszystkie półki wypełnione musztardą i octem.

Spojrzała jak na wariata. Narkomańskie odloty! W sumie trudno się dziwić. Ma koło trzydziestki. Kiedy telewizja kablowa pokazywała, co się działo w Polsce Jaruzelskiego, była siedmio-, ośmioletnią dziewczynką. A w college’u historii Europy Wschodniej raczej nie uczyli.”

Piotr Milewski, Rok nie wyrok, 2008

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz