piątek, 30 września 2011

Julio del Torro: Może za trzy lata?

Nie należy bać się śmierci. Do takiego wniosku doszedłem paląc wczesnoporannego papierosa i wsłuchując się w następujący monolog telefoniczny:
- Nie, proszę pana, inne towarzystwa ubezpieczeniowe to najgorszy śmietnik. Ręczę panu! Większość nie wypłaca nawet odszkodowania za zawał. Albo facet na rowerze. Facet jechał na rowerze, wjechał w drzewo i się zabił, a [nazwa firmy] nie wypłacili nic, bo udowodnili, że obok jechał drugi facet. A skoro jechało dwóch, to się ścigali. A skoro się ścigali, to jest to sport podwyższonego ryzyka. Tak! A za zawody sportowe podwyższonego ryzyka nie wypłacają! Natomiast u nas, proszę pana, są tylko dwa wyjątki. Pierwszy, to gdy pojedzie pan na misję militarną. Drugi, to gdy popełni pan samobójstwo do dwóch lat od podpisania umowy. Tak? Tak... Tak! Oczywiście! Jeśli powiesi się pan trzy lata po podpisaniu, to wszystko panu wypłacimy, proszę się nie martwić!

czwartek, 29 września 2011

Rodolfo Bardonado: Mazury Welcome to...

Byłem kilka dni temu w uroczym hotelu na Mazurach. Nazwa tego przybytku kojarzyła się – o zgrozo – z totalnym brakiem alkoholu, co na szczęście nie znalazło potwierdzenia w rzeczywistości. Dziwnym jednak ów hotel się okazał. Bar był bowiem i barem i recepcją. Barman, był również hotelowym boyem, szefem przybytku i wypełniał kilka innych funkcji. Był także jegomość totalnie pijaniutki, który potrzebował naprawdę długiego czasu by poradzić sobie z fakturą, a na koniec wbrew hotelowej nazwie zaproponował darmowy alkohol na koszt własny. W dużej baro-recepcji rano wydawano śniadania. Wieczorami tłuszcza spijała tam płyn z kieliszków i kufli. Mimo iż bar miał w nazwie muzyczny instrument nie było tam muzyki, a ściany nie trzymały pionów. Chyba tylko krzywo powieszony obraz był tak naprawdę powieszony prosto, choć ściany nie chciały tego potwierdzić. W pokoju roznosił się charakterystyczny dla Mazur (?) zapach starego, mokrego kapoka.
Zatęskniłem za położonym przy jeziorze Barze Yogi, który tak ochoczo odwiedzałem podczas kilkudniowego pobytu w Mikołajkach w lipcu, szkoda że i przy nim nie było hotelu…

środa, 28 września 2011

Fidel C. de Izquierdas: Camuflaje excelente

Dawno, dawno temu za górami, za lasami, za tysiącem robót drogowych uczęszczałem na Uniwerek. A owo uczęszczanie zwieńczyłem pracą magisterską dotyczącą prasy i polityki zagranicznej w dwudziestoleciu międzywojennym. Żeby miała ona jakikolwiek sens, musiałem godzinami przesiadywać w bibliotekach, żmudnym ruchem dłoni przewijać kilometry mikrofilmów i dzielnie próbować nie zasnąć, co nie zawsze się udawało. Potem zresztą zrezygnowałem z walki z przewyższającymi siłami natury i po prostu co jakiś czas ucinałem sobie drzemki, zadbawszy uprzednio o to, żeby do snu przybrać pozę wielce zapracowanego, ponieważ obsługi bibliotek posiadają jakąś wrodzoną niechęć do drzemiących czytelników. Ale ogólnie biorąc – było warto. Szczególnie, że dzięki temu miałem możliwość trafienia na takie perełki.

GAZETA POLSKA (prasa rządowa):
„Ustrój i doktrynę demokracji liberalnej uważaliśmy zawsze za nieprzydatne, złe i szkodliwe dla Polski, dla państwa znajdującego się w naszej sytuacji geopolitycznej.”

ROBOTNIK (prasa opozycyjna):
„W istocie jednak pod tym niewinnym twierdzeniem kryła się zręcznie zamaskowana niechęć do demokracji i obawa przed ustrojem demokratycznym.”

Kamuflaż pierwsza klasa. To jak powiedzieć do kogoś „ty chuju” zręcznie maskując w ten sposób niechęć do tej osoby.

wtorek, 27 września 2011

Paco Haya Rodriquez: Nie lubię spać w trumnie część 2

Idąc dalej tropem trumny, w której spać nie lubię, utwierdzam się w przekonaniu, że wampiry są nieśmiertelne, i to nie tylko te w kościele, ale również takie prawdziwe, o ile wogóle istnieją. Wampir to poczciwa istota, żywiąca się krwią. No niby nic dziwnego, przecież pijawki czy komary mają podobnie, więc nie widzę w wampirach nic nowego, odkrywczego czy złego. Natura na wysysanie krwi wpadła już dawno temu.

Jednak wampiry mogą mieć pewną przewagę nad nami... ludzmi. Są bowiem – jak wspominałem – nieśmiertelne. W sensie śmiertelności choćby ze starości. Są śmiertelne bo można je zabić, ale same zdechnąć nie chcą. I to jest zasadniczy ich plus. Bo nie ukrywam, że starość mnie wkurwia. Gwoli wyjaśnienia: nie, nie boję się jej. Poprostu wkurwia mnie bycie starym.
Rozejrzyjcie się wkoło. Geriatria to mało. Te staruchy i wariatki w autobusach, raz że mózg już od dawna nie ten, to jakieś takie pomarszczone, śmierdzące dziwną perfumą a niekiedy parafiną. Ledwo chodzi, ledwo widzi, ciągle kaszle. Czasami się trzęsie, mimo że muzyki nie słucha, ciągle zrzędzi, niedosłyszy, narzeka, a to na stawy, to na kręgosłup. Noż kurwa! Nie pasuje mi.

Dlatego będę żyć na pełnej kurwie, żeby starość mnie nie dopadła. Nie lubię spać w trumnie, bo zwyczajnie się nie wysypiam. Ciasno, duszno i przede wszystkim ciemno, choć to akurat raczej plus. O masz. Już zaczynam zrzędzić jeszcze chwila i czas się zawijać.

PS Dzisiaj wraz z Julio del Torro będziemy reprezentować CATRINAS banda na koncercie Tito and Tarrantula http://metalmind.com.pl/index.php?dzial=newsy&more=3297 o czym napiszemy i pokażemy w dziewiątym numerze CATRINAS. JUŻ JUTRO!! ( http://www.catrinas.pl/index.php?dzial=download ) A na starcze skołatane nerwy Fear Factory – Powershifter!
http://www.youtube.com/watch?v=flzimbVxOHI

poniedziałek, 26 września 2011

Bustos Domecq: The View

"Ale dno... Tam gdzie śpiewa James - przeciętnie( I Am The Tablet - cóż za głębia:)), jakbym słuchał odrzutów z sesji St.Anger. Ale to co wyczynia "niezwykły wokalista" Lou to tragedia, nie do rytmu, te jego próby "zaśpiewania" niektórych wersów wychodzą okropnie, np.: "Your Your Life Of Reason" - to jest jak skomlenie srającego psa.... Nie wiem jak Meta mogła się podpisać pod takim gównem. Nie jestem w stanie się do tego przekonać nawet po n-tym przesłuchaniu. Płyty nie kupię. Zakładam, że jest to najbardziej "chwytliwy" kawałek, więc życzę Metallice powodzenia... Jak się okaże, że ten projekt będzie klapą finansową to może wtedy Ulrich i spółka obudzą się i przestaną sygnować gówniane projekty."


"Berlin" zaczynał się podobnie. Takie literackie, bardziej niż muzyczne, partie paradoksalnie napędzały "Magic and Loss" czy "The Raven". Bo przecież koncept album trzeba jakoś zacząć, a jeśli koncept prócz tekstów ma się tyczyć też muzyki, to i muzyka musi grać jako całość, a nie zbiór piosenek połączonych tekstem. A Reed wie, o co chodzi, robił to nie raz.

"The View" to znakomite wprowadzenie w album, które zapowiada kierunek muzyczny wprowadzając jednocześnie w historię. Pewnie, można się czepiać wokalu Reeda, ale jeśli ktoś słucha i lubi Reeda to nic go w tym kawałku zdziwić nie może, a jeśli ktoś nie słucha i nie lubi Reeda, to na dobrą sprawę nie powinien zabierać głosu - po pierwsze dlatego, że jest to jego album z Metalliką jako muzykami sesyjnymi, po drugie: jak można nie lubić Reeda?!

Psioczenie na recytatyw i szkicowy charakter riffu jest krótkowzrocznością graniczącą z ignorancją, bo obie te formuły są czymś zupełnie naturalnym wszędzie tam, gdzie muzyka prócz "zajebistych numerów" ma być też dramatem: od opery poczynając a na "The Wall" Floydów kończąc. I nawet jeśli nie będzie to materiał na miarę "Berlin" czy właśnie "The Wall" (do tak wysoko podniesionej poprzeczki trudno choćby doskoczyć), to i tak będzie to jedna z ciekawszych płyt tego roku.

A o nowym krążku już przebąkuje Tom Waits...


http://www.youtube.com/watch?v=8LWtb621DRg

niedziela, 25 września 2011

Catalina Jimenez: przespałabym się z Mannem..

... gdyby tylko był troszkę szczuplejszy. Wojciechem Mannem of course, nie Tomaszem, Tomasz był gejem.

Dla tych co, jeszcze, jakimś cudem, nie znają:

Wojciech Mann opowiada najśmieszniejszy kawał roku (uwaga świntuszy!)



http://www.youtube.com/watch?v=WRQ3rwoqdeA

sobota, 24 września 2011

Alejandro Veraz: Gała

Gała. Słowo, które definiuje moje życie. Nadaje mu sens. Artykułuje moje potrzeby, pragnienia, jest dla mnie synonimem szczęścia i pełnego relaksu. Bo przecież – jak każdy normalny, w pełni sprawny, może troszkę zbyt pulchny i już nie za młody przedstawiciel swojego rodzaju – na jawie lub we śnie widzę tyko jej piękne lśniące włosy falujące na wysokości podbrzusza lub właśnie wchodzę w uliczkę do prostopadłego pasa, by za chwilę zerwać pajęczynkę. Taa... znów odpłynąłem.

piątek, 23 września 2011

Julio del Torro: Na tropie kotojelenia

O poranku staliśmy z Paco na szczycie molocha przy al. Stanów Zjednoczonych popijając kawę i trzymając się za ręce. Czuliśmy się bezpiecznie. Bezpieczeństwo to rzecz ważna.

Nigdy jednak nie będziesz czuć się równie ciepło i bezpiecznie, jak podczas słuchania Krystyny Czubówny. Słuchasz, wiesz, że te wszystkie dzikie zwierzęta są bezpiecznie daleko, robi ci się ciepło i zasypiasz.

Po powrocie z korytarza zapodaliśmy ścieżkę dźwiękową dostępną na stronie http://www.czubowna.pl/ na której Pani Krystyna opisuje Chełmno w taki sposób, że nie można mieć wątpliwości, iż jest to odległe, bajkowe miejsce, w którym chciałbyś urodzić się, pędzić spokojne życie i umrzeć uśmiechając się. Dopiero po dziesięciu minutach zorientowałem się, że ścieżka zapętla się i słuchamy w kółko tych samych informacji, co zresztą nie ma żadnego znaczenia, wobec spokoju ducha, jaki wraz z brzmieniem Jej głosu w nas zagościł.

Sądzę, że w kontekście zbliżających się wyborów, brakiem wyczucia marketingowego jest brak inicjatywy jakiejkolwiek partii w sprawie przyznania Krystynie Czubównie dożywotniego członkostwa w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego.

Fanom polecam koniecznie filmik „Na tropie kotojelenia”
http://www.youtube.com/watch?v=owlh_Q7iO5c

czwartek, 22 września 2011

Rodolfo Bardonado: Z bloga wzięte

Przeczytałem ostatnio jakoś przez przypadek wpis na jakimś blogu, w którym pani uskarżała się, że wsiadła do autobusu tuż po tym jak wylała się z niego śmierdząca jejmość, która to pozostawiła fetor wewnątrz pojazdu. Zaradna kobieta zdziwiona brakiem ludzkiej reakcji pootwierała okna i uwolniła współtowarzyszy od smrodu. Zdziwiona była jedynie tym, że ludzie tych okien nie otworzyli wcześniej. Ja dziwię się czemu tolerujemy smrodziarzy w komunikacji miejskiej. Zamiast otwierać okna otwórzmy drzwi i wystawmy smroda na zewnątrz – niech idzie z buta.

środa, 21 września 2011

Fidel C. de Izquierdas: Trafne spostrzeżenie

Moja dalsza, dziewiętnastoletnia znajoma poszła ostatnio do lekarza. Medycyna pracy, czy coś. Jakiś taki ogólny wywiad na temat jej kondycji fizycznej i związanych z tym okoliczności.

Lekarz okazał się kobietą o nieznanym, poza lekko przeplatanymi siwizną włosami, wyglądzie. Głowa spuszczona, wzrok wbity w kwestionariusz. Ruchem ręki zaprosiła ja na krzesło.
- Dziewiętnaście lat, tak? - spytała.
- Tak - odparła moja znajoma.
- Współżyje?
- Nie.
- Stały partner?
- Nie.
- Przygodni partnerzy?
- Nie!
Pani doktor podniosła wzrok, spojrzała na dziewczynę znad swoich ledwo utrzymujących się na czubku nosa okularów, westchnęła przeciągle i współczującym, wszechwiedzącym tonem orzekła:
- Marnujesz się kwiatuszku.

wtorek, 20 września 2011

Paco Haya Rodriquez: Nie lubię spać w trumnie

Bycie wampirem stało się ostatnio zajebiście modne. Zapewne małolaty ocipiały na ich punkcie po obejrzeniu kilku kinowych gniotów o tejże tematyce. Masowa skala tego zjawiska niewątpliwie mi też się udzieliła, i zaobserwowałem pewną prawidłowość.
Wampira nie widać w lustrze. Podobno. Osobiście żadnego jeszcze nie spotkałem. Jednak idąc dalej tym tropem, czy widzieliście lustro w kościele?
Podczas mszy kaznodzieja wypija kielich czerwonego wina. Czyżby wina? Nic nie stoi na przeszkodzie, aby była to krew. Kościoły zazwyczaj są tak zaprojektowane, aby jak najmniej światła do nich wpadało, a krzyże nie są zrobine z osiki. Panuje raczej złoto niż srebro... a woda święcona to ściema, no i po co im taki wielki marmurowy ołtarz?
Nie wiem tylko jak się sprawa przedstawia gdy w grę wchodzi przemiana w nietoperza, ale napewno pomaga w tym czarna szata.
Przy założeniu, że wampiry żyją w grupach, wszystko staje się jasne, gdy patrzę na przykościelną plebanię, która bezwstydnie może pełnić rolę miejsca kultu i spotkań.
Na wszystko to jednak patrzę z przymrużeniem oka... ale kto wie. Może kiedyś doszukam się jakichś rewelacji, a wtedy niezwłocznie o nich doniosę.

CATRINAS ma tyle wspólnego z wampirami co Tito Larriva z filmem “Od zmierzchu do świtu” a dowiecie się tego i wiele więcej z ósmego numeru CATRINAS dostępnego za free http://www.catrinas.pl/index.php?dzial=download

poniedziałek, 19 września 2011

Bustos Domecq: Wyciek z Lulu i dupa

I wyciekło: od dzisiaj (tak sądzę, ja przynajmniej od dzisiaj o tym wiem) można posłuchać pierwszych 30-kilku sekund nowego kawałka z płyty Lou Reeda, na którą nowojorczyk postanowił ściągnąć chłopaków z Metalliki.

Nie wiem, czemu wybrali ten akurat fragment, bo zupełnie nic nie mówi o samej płycie (może właśnie dlatego?). Metallica - jak Metallika, ciężkie, nieco zbyt ostro brzmiące gitary, trochę Hetfieldowej chrypy, bardzo dużo Larsowych talerzy, które psują całkiem niezły perkusyjny bit, plus zero basu - klasyka, do której zdążyliśmy przywyknąć. Lou Reed też standardowo, bardziej recytuje niż śpiewa, podciąga ostatnie sylaby wyginając je w jakiś śmieszny łuk, zawsze gdzieś obok, zawsze dla siebie - znowu: klasyka, do której przyzwyczaił. Brakuje tylko charakterystycznego bałaganu gitarowego, tego brudu, którym Reed tak pięknie potrafił operować. Mam nadzieję, że poukładane i grane w punkt metalowe riffy Mety nie zdominują "Lulu", szkoda by było potencjału kompozytorskiego Reeda na takie upraszczanie, warto natomiast by było wykorzystać aranżacyjny talent Metalliki do podbicia kompozycji Reeda w najistotniejszych akcentach.

Nie zawodzą natomiast fanboye Mety. Ktoś pisze:

lou reed is the worst thing that metallica could happen. srsly that dude is a fucking retard. Maybe there'll be a nonlou version of this, im not gonna buy this for sure.

jeszcze inny pisze:

lou reed is a fucking failure


I żeby odreagować poziom debilizmu: bonus z dedykacją dla fanów Reeda




ps.: a rzeczonego fragmentu można posłuchać tu:

http://www.youtube.com/watch?v=hi15nyO3v6s&feature=player_embedded

piątek, 16 września 2011

Julio del Torro: Bo jo cie kochom, Renatku

Gdy se jo fajecke ćmił o bzasku, a w niedzielo to było, tako jo pod fajecke Katalinki wynuzenia poznawałem, ze to ona by chopem być nieroz chciała, i niezgorszo jo to polubił, bo som chopem być lubia. Misiunc błyskoł, a jo cytoł dala i tu jo pacza i widza, ze pod Katalinki słowy, słowa inne wstrzunsajoncy. Dziewce jakie o okropnuściach pieruńskich pisało i mnie to okrutnie dotkło i sem był jo zasempił nielicho, tako drugo fajecko pochycił, a nawyt i kielichu ugryzł. Ale hola, hola, zara słowy kolejno widza, a tom naprwady uciesny tekst Renatku niejaku i tak ja pomyśloł, ze ten ówcesniejsy to je tyz Renatku, i ze ono tako zacepno kłamcucha, ale dziołcha chybu miło. To ja se psyznom, ze cosik jak piorun mnie czasnoł i tak się od ta pora imo.
I widza ja ze i pod Bustoska, tako i Rodolfika kwileniami w kilko dnie potym kto ze by inny, jako nie mojo Renatku woło?! I sem jo był niechybnu zakochoł, bo una tako swojsku prawi, i guwkuje jo, ze ona i mondro i zabawno, moze nie gorolko, ale tako jako swojsko konopielcasta, i ta se ja wymazył jom jako tak poznać, chocia trochu obowa zzera, cy to ino nie chop jaki psaśny. Boć co boć sonko dzisia świeci, moze to i znak jaki, ze pokaze się Renatku. A moze by tak una na redakcja@catrinas.pl co napisać zachciała? Kto jom tam wi...

czwartek, 15 września 2011

Rodolfo Bardonado: Do you speak English?

W poprzedni czwartek zabrakło mnie na blogu. Powód prozaiczny – kolejny urlop. Tym razem zagraniczny w Barcelonie – mieście, które zawsze chciałem obejrzeć. Warto pojechać do takiego turystycznego molocha, bo przy całym urokliwym klimacie tego miasta jest to turystyczny moloch, by przekonać się o kilku rzeczach, których z perspektywy Polski nie widać. Przed zbliżającym się Euro2012 psioczymy, że taksówkarze, panie w kasach, policjanci itp. itd. nie potrafią mówić po angielsku. Jaki to będzie wstyd, jaki dramat, kiedy przyjadą do nas kibice i odbiją się od językowej ściany. Jak to zwykle w naszym kraju bijemy pianę podniecając się nie wiadomo czym.

Okazuje się, że w turystycznie rozwiniętej Hiszpanii, na nazywanym w przewodniku magicznym (nie wiem czemu) deptaku na ulicy La Rambla, też mało kto mówi po angielsku. Kelnerzy, taksówkarze. Ni w ząb. Ani słowa. Oczywiście są też tacy co trochę rozumieją, ale jeśli kogoś przerasta przyniesienie zamówienia: Dwie sangrie i dwie podwójne paelle to chyba jest kłopot. Kłopot jest także wtedy, gdy policjant nie potrafi pomóc, a taksówkarzowi nie sposób wytłumaczyć, że kurewsko ci się spieszy. Na szczęście można posiłkować się telefonem do mówiącej po hiszpańsku koleżanki. Niekiedy Polakom nie brakuje angielskiego, tylko mózgu. Bo jeśli turysta po angielsku, niemiecku czy francusku usiłuje o coś spytać i gestykuluje, trzeba spróbować zrozumieć o co mu chodzi, a nie coraz głośniej i wyraźniej mówić mu coś tam po polsku. Czasami wystarczy nieco życzliwości, a tej niemówiącym po angielsku Hiszpanom akurat nie brakowało. Może poza najgłupszym kelnerem świata – tym od paelli.

Oczywiście w Barcelonie nie zabrakło ciekawych wydarzeń, które mam nadzieję niebawem pojawią się na blogu, albo w kolejnym numerze Catrinas...

środa, 14 września 2011

Fidel C. de Izquierdas: Kościelne podrywy

Wziąłem ostatnio autostopowiczkę. Czasem tak mam. Przepali mi się akurat jakaś synapsa, przegrzeje coś innego w tym rozcieńczonym przez wódę mózgu i zatrzymuję się na poboczu, otwieram drzwi i czekam aż się któraś wtarabani. Żeby była młoda, ładna i rozpustna, to wyjaśnienie byłoby proste. Ale że większość z nich jest stara, brzydka i wierząca, to do tej pory nie potrafię sobie tego wytłumaczyć.

Ta nie była wyjątkiem. Ledwo ruszyliśmy, od razu zaczęła opowiadać o kościele. Nie o instytucji. O kościele stojącym obok jej domu. Że taki fajny. I ksiądz też. Że ona ma już całe ręce w odciskach, bo chodnik z domu do kościoła zamiatała. Trzeci dzień. Żeby zarobić na niebieskie dolary.

Do Warszawy zresztą też na mszę jechała. Do Boboli.
- Słyszał pan o sanktuarium św. Andrzeja Boboli? – spytała.
Czy słyszałem? Pewnie, że słyszałem. Jedną laskę tam na msze po siatkówce woziłem, inna tam śpiewała, a jeszcze inna mieszkała może z pięćdziesiąt metrów od tego cholernego sanktuarium. Bobola przewijał się przez moje życie od czasu do czasu wyskakując znienacka i podśmiewując się ironicznie. Nienawidzą skurwysyna. Parsknąłem z niedowierzaniem kręcąc głową. Kobiecina odebrała to jako zachętę do kontynuowania wywodu. Że to bardzo przyjemny kościół. Nie taki jak ten w Raszynie czy ten na pl. Narutowicza, św. Jakuba, nie wiem, czy pan kojarzy, ale fajny. Prawie jak katedra. A jakie w ogóle w kościele życie kwitnie!
- A pan żonaty?
Pokręciłem głową w milczeniu.
- To musi pan do nas na mszę przyjść! Koniecznie! Tam tyle cudownych, młodych dziewczyn. Wystarczy westchnąć, chusteczką podnieść, w oczy spojrzeć! A one wszystkie z porządnych domów! Na pielgrzymki chodzą! Pieszo!
Pewnie, że pieszo. Jak mają chodzić?
- Ma pan wizytówkę?
Samochodem rzuciło, kiedy usłyszawszy to pomyliłem pedały. Dobrze, że nie wiedziałem, że jedna z moich wizytówek zaplątała mi się koło skrzyni biegów. Inaczej nie stać by mnie było na odmowę.
- Nie – odparłem.
Popatrzyła na mnie dziwnie. Może ona ją dostrzegła.
- Niech pan przyjdzie! Koniecznie! Będę pana wypatrywać w tłumie! O czternastej! Tylko nie w najbliższą niedzielę, bo mnie nie będzie. Pan może nie wierzyć, ale to naprawdę działa. Ostatnio moja córa jednego sobie przygruchała. Milutki chłopak, trzydzieści trzy lata. Tylko zamieszkać z nią chciał bez ślubu. Że niby popróbować. A co tu próbować?! To towar jest, czy jak? A potem ją zostawi. Taką zeszmaconą.

wtorek, 13 września 2011

Paco Haya Rodriquez: Statystyki

Nie od dzisiaj wiadomo, że statystyki kłamią i są raczej nikomu do życia niepotrzebne. No właśnie i tu pojawia się niczym niezmącone ALE! I raczej nie chodzi o angielski browar. Wspomniane „ale” to wykresy dotyczące CATRINAS.

Wystartowaliśmy w styczniu, lecz dopiero w lutym udało nam się odpalić wspomniane stats’y i zobaczyliśmy ile robi facebook! Ponad 70% z Was wchodzi z linków zamieszczonych na fejsie! Resztę generuje ruch z portalu goldenline i for internetowych, takich kapel jak: Acid Drinkers, Luxtorpeda, Lipali czy Metallica (Overkill).
Zanotowaliśmy wejścia (prawie) z całego świata od USA, przez całą Europę po Meksyk, Gwatemalę, Australię, Turcję czy wyspy Fidżi!! No pięknie! Co raz więcej i częściej odwiedzacie naszą stronę. Do tego stopnia, że z każdym miesiącem notujemy kolejne rekordy odwiedzin… liczymy tylko te powyżej 2100 wejść w miesiącu

Ściągacie przynajmniej 450 a rekordowo 590 egzemplarzy CATRINAS i wciąż liczby rosną. Dziękujemy Wam za to. Przynajmniej wiemy, że nasza praca nie idzie psu w dupę!

Nasz ostatni numer to ósemka, dostępna tu: http://catrinas.pl/index.php?dzial=download a w niej wywiad z Tito Larrivą, który to został zajawiony nawet przez Metal Mind, poza tym fotorelacja z Metal Hammer Fest 2011, raport z sex shopów, ejakulacja kobiet, 10-ciu bogów gitary po naszemu. To i wiele wiele więcej w magazynie dostępnym za darmo!

Gdy o tobie nie piszą, ani nie mówią to nie istniejesz – stwierdził pewnego poranka Julio del Torro. Miał rację. Mówią i piszą o nas. Na blogach (Maciej Burda, Dżaga) , na stronach internetowych (neranature.pl; tuffenuff.pl – tu mamy swój baner, czy wspomniany Metal Mind http://metalmind.com.pl/index.php?dzial=newsy&more=3297) Coś zaczyna się dziać.
Niebawem odpalimy dział mp3 gdzie kapele będą mogły przedstawić się całemu światu! Póki co w dziale MUZYKA dostępny jest utwór „Ulica” sulechowskiej kapeli Mystic Mind, o której napiszemy w kolejnym, dziewiątym numerze CATRINAS.
Dzięki \m/

poniedziałek, 12 września 2011

Bustos Domecq: Trochę klasyki i dupa

Jest poniedziałek, 12 września 2011 roku. Godzina 17.28 - ja w pracy. Pierwszy dzień po urlopie. Tygodniowym, przesiedzianym w domu nad tłumaczeniem książki i katowaniem Rainbow Six na nowym laptopie (nie jestem fanem gadżetów, ale każdy nowy zmienia mnie w zaślinione zombie na jakiś miesiąc; tym razem ślinotok był ograniczany obowiązkami, choćby rzeczonym tłumaczeniem zajebiście ciekawej choć fatalnie napisanej biografii bardzo znanego skądinąd zespołu, o czym może parę słów przy innej okazji).

W związku ze splotem różnorakich okoliczności organizacyjno-służbowych cały dzień chodzi mi po głowie absolutny klasyk:

Absztyfikanci Grubej Berty
I katowickie węglokopy,
I borysławskie naftowierty,
I lodzermensche, bycze chłopy.
Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajką wytwornych pind na kupę,
Rębajły, franty, zabijaki,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Izraelitcy doktorkowie,
Widnia, żydowskiej Mekki, flance,
Co w Bochni, Stryju i Krakowie
Szerzycie kulturalną francę !
Którzy chlipiecie z “Naje Fraje”
Swą intelektualną zupę,
Mądrale, oczytane faje,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item aryjskie rzeczoznawce,
Wypierdy germańskiego ducha
(Gdy swoją krew i waszą sprawdzę,
Werzcie mi, jedna będzie jucha),
Karne pętaki i szturmowcy,
Zuchy z Makabi czy z Owupe,
I rekordziści, i sportowcy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Socjały nudne i ponure,
Pedeki, neokatoliki,
Podskakiwacze pod kulturę,
Czciciele radia i fizyki,
Uczone małpy, ścisłowiedy,
Co oglądacie świat przez lupę
I wszystko wiecie: co, jak, kiedy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item ów belfer szkoły żeńskiej,
Co dużo chciałby, a nie może,
Item profesor Cy… wileński
(Pan wie już za co, profesorze !)

I ty za młodu nie dorżnięta
Megiero, co masz taki tupet,
Że szczujesz na mnie swe szczenięta;
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item Syjontki palestyńskie,
Haluce, co lejecie tkliwie
Starozakonne łzy kretyńskie,
Że “szumią jodły w Tel-Avivie”,
I wszechsłowiańscy marzyciele,
Zebrani w malowniczą trupę
Z byle mistycznym kpem na czele,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

I ty fortuny skurwysynu,
Gówniarzu uperfumowany,
Co splendor oraz spleen Londynu
Nosisz na gębie zakazanej,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item ględziarze i bajdury,
Ciągnący z nieba grubą rętę,
O, łapiduchy z Jasnej Góry,
Z Góry Kalwarii parchy święte,
I ty, księżuniu, co kutasa
Zawiązanego masz na supeł,
Żeby ci czasem nie pohasał,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

I wy, o których zapomniałem,
Lub pominąłem was przez litość,
Albo dlatego, że się bałem,
Albo, że taka was obfitość,
I ty, cenzorze, co za wiersz ten
Zapewne skarzesz mnie na ciupę,
Iżem się stał świntuchów hersztem,
Całujcie mnie wszyscy w dupę !…



I to rzekłszy spełniam obietnicę dotyczącą dupy:

niedziela, 11 września 2011

Catalina Jimenez: atawizm a XXI wiek

Mieszkam w wielkim bloku (prawie najdłuższym w Warszawie), który ciągnie się wzdłuż całej ulicy, a wysoki jest na 10 pięter. Ładne to to nie jest, przyjemne też nie, ale wszystko jest lepsze od kredytu hipotecznego we franku. Dlatego z reguły jestem bardzo szczęśliwa, że tu mieszkam. Z jednym wyjątkiem. Jak to na takim blokowisku, mnóstwo jest chłopaków w ortalionie. Mody tej nigdy nie zrozumiem... ale pal licho modę! To, jak oni się zachowują... Dopóki jednak "kozaczą" we własnym gronie, chociażby byli bardzo głośno, nie obchodzi mnie to. Ale nienawidzę, po prostu nienawidzę, jak ktoś obcy mnie zaczepia. Tym bardziej ktoś tak nieestetyczny jak mężczyzna w ortalionie. A ci pod moim blokiem dzielą się na dwie grupy. Pierwsza grupa to ci mili. Ci, co krzyczą do mnie, że ładnie wyglądam i z uśmiechem przyjmują moje "dziękuję", z uśmiechem i bez żadnych komentarzy. Drudzy jednak krzyczą za mną "hej lala!", albo na mnie cmokają. A to powoduje we mnie wielką chęć zajebania im w ryj. Niestety, jest to niewykonalne. Niezwykle mnie to wkurwia. I jest to jedyny moment, w którym chciałabym stać się facetem na 5 minut, jedyny moment, w którym wiem, że to kobiety mają gorzej.

piątek, 9 września 2011

Julio del Torro: Back to hippie, czyli wielki czarny chuj

W starych dobrych czasach (których – jak mawia klasyk – nigdy nie było) chodziłem w podartych dzwonach, wyblakłych koszulkach, z wiecznie rozpuszczonymi piórami i z masą rzemyków na nadgarstkach. Do tego wciąż lekko zawiany, w związku z czym ciotka ówczesnej dziewczyny Fidela, ciotka, której zbiegiem okoliczności przyszło być moją sąsiadką, zwykła nazywać mnie młodym hipisem.
Wyrastałem w środowisku, dla którego Hendrix, Doorsi etc. byli wszystkim. Chcieliśmy być hipisami, ale takimi prawdziwymi – "amerykańskimi". Ja też chciałem, chociaż publicznie się od tego odżegnywałem twierdząc z filozoficzno-antropologicznym zacięciem (i zadęciem), że to wszystko mrzonki, że równie dobrze można by chcieć być ułanem, XIX-wieczną paryską gryzetką, albo paladynem Karola Wielkiego – wrong place, wrong times. Hipisem chciał być także Fidel, do czasu gdy fascynacje muzyczno-literackie zamienił na rzetelne studia historyczno-socjologiczne. Wówczas to stwierdził, że ci cali "prawdziwi amerykańscy hipisi" byli bandą małych, białych, zaćpanych frajerów. Wprawdzie leżeli całymi dniami w tych swoich zasyfionych komunach z kwiatami we włosach i LSD we krwi, ale przypominało to bardziej nie artystyczną wolność, lecz katatoniczne menelstwo. I tak, ich komuny były otwarte. Ale nie na pochód poetów, muzyków, transcendentnych kuglarzy i innych mesjaszów przechodzenia drzwiami percepcji, lecz na czarnych członków komun sąsiadujących, którzy przychodzili, aby ruchać hipisom ich małe, białe, zaćpane kobiety. A po wszystkim w ich małych, białych, zaćpanych cipkach zostawiali nie kwiaty, lecz trypra. W każdym razie Fidel nie chciał już być hipisem.
Wczoraj okazało się, że jednak nieświadomie coś we mnie z hipisa zostało. Koło 13:00 w trosce o nie zmarnowanie dnia postanowiłem oddać się czynnościom określającym moją obecną egzystencję, a mianowicie strzelić browara, pięćdziesiątkę, zjeść sycący obiad i walnąć się do wyra na popołudniową drzemkę. Co uczyniłem. Po obudzeniu, kawie itd. wziąłem się za nowego Pynchona. I tam czytam takie oto zdanie:

"(...)Podczas gdy podejrzany zażywał, jak twierdzi, popołudniowej drzemki, stanowiącej nieodłączny atrybut jego hipisowskiego stylu życia... (...)."

Ehe?! Jestem daleki od przyjmowania jakichkolwiek słów Pynchona na poważnie, jednak wielce spodobało mi się mitologizowanie drzemki, które będę mógł teraz wykorzystać ilekroć ktoś zacznie się do mnie o drzemkę przypierdalać. Tym samym ogłaszam się hipisem i jest mi z tym – tak długo jak wtulam się w kołdrę – bardzo dobrze.
Oczywiście do czasu, gdy pewnego dnia obudzę się obok wielkiego czarnego chuja, wpychającego swojego wielkiego czarnego chuja w jakie bądź zagłębienie mojej dziewczyny. A czy oni naprawdę mają takie ogromne? W głowie się nie mieści.

środa, 7 września 2011

Fidel C. de Izquierdas: Moja osobista superbohaterka

Partia trwała osiemnasty rok. Białe miały przewagę. Dowodził nimi wysoki, chudy i żylasty na ciele i duszy mężczyzna. Jego autorytatywny wąsik puszył się nad cienką kreską górnej wargi. Naprzeciw niego, grając zepchniętymi do defensywy czarnymi, siedziała niepozorna, uśmiechnięta kobieta wzrostu siedzącego psa.

Białe zdobyły przewagę tuż po debiucie, gdzieś w drugim, trzecim roku gry, umiejętnie powiększając ją z czasem. W tym momencie ich strategiczna dominacja była już nie do podważenia. Piony podchodziły w zwartym szyku pod przetrzebione szeregi przeciwnika. Figury związywały resztki wrogich sił szykując się do zadania śmiertelnego sztychu.

Mężczyzna uwierzył, że jest wszechwładny. Stracił zainteresowanie. Rozglądał się znudzony dookoła, bawił leżącą obok szachownicy damą, rzucał cierpkie uwagi. Posiadał kulturę właściwą wojskowym i charakter wyżłobiony przez lata ciężkiej pracy w kamieniołomach. W sposób obezwładniająco prostacki komentował zdolności intelektualne przeciwniczki. Kpił, szydził, gardził, prowokował. O mało co sama nie uwierzyła w stworzoną przez niego na jej podobieństwo karykaturę.

Nie zauważył, że przez przypadek doprowadził do mata w jednym ruchu.

- Wypierdalaj – powiedziała mu moja osobista superbohaterka precyzyjnie wykorzystując daną jej szansę. – Masz siedem dni na pozbieranie bierek.

wtorek, 6 września 2011

Paco Haya Rodriquez: Biznes jak każdy inny

Kryzys gospodarczy ominął Polskę wielkim łukiem, jednak nie obeszło się bez zwalniania pracowników. A szkoda. Może i rozwój gospodarczy przystopował, ale na pewno nie popadł w ruinę. Jest jednak branża (ogólnoświatowa), której kryzys się nie ima. To porno!
Ta branża w Polsce ma się bardzo dobrze a kilka flagowych wydawnictw “świerszczyków” wcale nie narzeka, a wręcz odwrotnie, zarabia krocie.

Polki bardzo chętnie zgłaszają się na castingi do polskich produkcji filmowych, ku uciesze ogółu. Dziewczyna bez doświadczenia może zarobić od 1500 zł za film. Kwota obejmuje zwykły stosunek i mniej więcej 4 sceny. Oczywiście w zależności od aktywności, niewiasta może zarobić więcej. Każde “udziwnienie” jest płacone ekstra. Przy sporej aktywności można zarobić i 2500 zł za film. Dwa, trzy filmy w miesiącu i nie powiem, pensyjka niczego sobie. Dodatkowo, robione są sesje zdjęciowe do różnych magazynów o tematyce erotycznej, więc i tu też można coś dorobić. Z facetami jest inaczej. Oczywiście zgłasza się cała masa ogierów, ale tylko nieliczni trafiają do filmu. A i z zarobkami bywa róznie. Od zera złotych dla amatora do powiedzmy 700-900 dla zaawansowanego użytkownika dziurek.

Polskie porno całkiem dobrze się sprzedaje. Wystarczy poklikać parę minut w sieci i dane dotyczące sprzedaży będziemy mieli jak na dłoni. Rodzime filmy kosztują 35-45 zł, więc są całkiem łakomym kąskiem dla fanów tego gatunku. A tych nie brakuje. Zarówno kobiety jak i mężczyźni oglądają zbereźne filmy. I dobrze. Polskie porno rośnie w siłę, a cały pornobiznes ma się świetnie.

Zapraszam do lektury CATRINAS #8 i zapoznania się z raportem z sex shopów, strona 52 http://www.catrinas.pl/index.php?dzial=download
Jednocześnie zachęcam do wzięcia udziału w konkursie fotograficznym

niedziela, 4 września 2011

Catalina Jimenez: nie płakałam na "Królu Lwie"

O co Wam ludzie chodzi z tym "Królem Lwem"? Od kilku tygodni nie można się ruszyć w internecie, żeby nie wpaść na zdjęcia z różnych scen filmu, a już z powodu sceny śmierci Mufasy, to się boję lodówkę otworzyć, bo i tam pewnie będzie. I teraz jeszcze powrót filmu w 3D i wszyscy chcą na to do kina. Błaaaaaaaaaaaaaaagaaaaaaaaaaaaaaaam. Po pierwsze to była niezła baja, ale głównie dlatego była niezła, bo była prosta, z morałem, bez udziwnień, bez postmodernistycznych odwołań (co po Shrecku ciężko sobie wyobrazić) i przede wszystkim - bo była klasyczna również w swojej formie. Przerobienie tego na 3D odbierze jej połowę magii. No ale po pierwsze, można pewnie jeszcze na takim odgrzewanym kotlecie zarobić, a po drugie, dzieciaki teraz do 3D przyzwyczajone, to może klasyczne bajki ich nudzą... Ale nasze pokolenie?? "Król Lew" to nie wspominany już Shreck, na któym lepiej bawili się dorośli, bo więcej rozumieli. "Król Lew", to prosta baja, gdzie dobrzy są dobrzy, a źli są źli i gdzie na pewno happy end. Świetne dla dzieciaków, ale mnie to już nudzi. Wolę bardziej skomplikowane charaktery. A bajki przecież nadal oglądam. Tyle że muszą być z "drugim dnem", jak np ten nowy "Kubuś Puchatek". Coś wspaniałego! I nie potrzebuje 3D, bo nie o formę tu chodzi, ale o niezwykłą filozofię.

piątek, 2 września 2011

Julio del Torro: Złodziej i cmentarz

Wydarzenia minionych wtorku i środy przekonują mnie, że świat wciąż pełen jest niespodzianek. W środę odebrałem telefon:
- Dzień dobry, Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu, czy pan del Torro?
- Przy telefonie.
- Pan zgłaszał kradzież telefonu, tak? Zostawił pan telefon w pokoju hotelowym, poszedł do łazienki, a w tym czasie nieznany współlokator ukradł telefon, wyszedł z pokoju, pan to zauważył i zaczął go gonić, tak?
- Tak.
- Sprawa została umorzona, wysłaliśmy pismo, wie pan o tym?
- Tak, dostałem.
- Ale jednak osoba, którą pan wskazał jako sprawcę na podstawie wpisu w księdze gości hotelowych i zgodności rysopisu ze zdjęciem w dowodzie tożsamości jest u nas. To kiedy pan przyjedzie?
- Proszę?
- Musi pan przyjechać na konfrontację z oskarżonym. Bo pan zeznał, że go gonił, tak?
- Zeznałem.
- No właśnie. I tu jest problem. On mówi, że nikt go nie gonił. A pamięta pan, czy coś pan krzyczał?
- To było w marcu, nie pamiętam.
- No widzi pan. To kiedy pan przyjedzie?
- Do Wrocławia?
- No tak. Z Warszawy do Wrocławia. Bo pan jest z Warszawy, prawda? No bardzo mi przykro. To kiedy mogę pana zapisać?
- No cóż, trochę mnie pani zaskoczyła. To ja może do pani oddzwonię.
- Ale widzi pan, ten człowiek, którego pan wskazał jest teraz u mnie i muszę mu powiedzieć, kiedy ma się stawić, bo jak mu zaraz nie powiem, to go przecież później nie znajdziemy.
- A jaką mam pewność, że się stawi, gdy już przyjadę do Wrocławia?
- Halo? Nie słyszę! To co, przyszły tydzień?
- Weekendy odpadają?
- Niestety, pracuję od poniedziałku do piątku.
- Ja też.
- To może poniedziałek?
W każdym razie umówiłem się z kobietą na poniedziałek i tak oto za tydzień powrócę do Wrocławia, aby pić przez weekend, a w poniedziałek albo dowiedzieć się, że podejrzany się nie stawił, albo spojrzeć mu w twarz, gdy powie, że tak był w hotelu, ale nie, nic nie kradł i nikt go nie gonił. I co, kurwa, wtedy powiem? Że na sto procent goniłem? Obym tylko mógł mu pierdolnąć.
To było w środę. Dzień wcześniej byłem odwiedzić babcię na Powązkach. Babcię odwiedzam od niedawna, ale od urodzenia chodzę tymi samymi ścieżkami do tego samego grobu, gdzie leżą jeszcze dziadek i pradziadkowie. No i podczas drogi powrotnej okazało się, że przez dwadzieścia parę lat łażenia tą samą dróżką nigdy nie zauważyłem, że tuż przy bramie, jak ten byk, leży sobie Marek Hłasko. Centralnie na mojej powtarzającej się parę razy w roku trasie. A żeby było zabawniej, o jego grobie czytałem zupełnie przypadkowo tego samego dnia rano. Bo czytałem o Himilsbachu, który to oprócz wszystkiego był kamieniarzem na Powązkach i na grobie Hłaski wyrył napisy. Cała ta sytuacja mnie zatrwożyła, ale rozjebany miałem być dopiero za kilka chwil.
Otóż kilka chwil później dostrzegłem kontener na śmieci. Zwykły kontener.
Niby nic, co może rozjebać, nie? Otóż, kurwa, może.
Wierzę w literaturę. Wierzę w potęgę słów. Wierzę też, że dobrą literaturę można spotkać poza książkami. Choćby na Powązkach. Dobrą, czarną, minimalistyczną literaturę. Na cmentarnym kontenerze widnieje napis: Kontener na odpady organiczne.

PS W świeżym numerze Catrinas m.in. autorski wywiad z Tito Larrivą, cudowna sesja półnagiej Sprężyny i spora dawka Romaina Gary’ego. Już do przejrzenia lub pobrania za free na www.catrinas.pl

czwartek, 1 września 2011

Rodolfo Bardonado: Wyborcze rytmy

Polityka nie jest, nie była i raczej nigdy nie będzie najważniejszym polem mojej zawodowej działalności, choć w tak zwanej „wydarzeniówce” jestem na bieżąco.

Zbliżające się wybory ani mnie grzeją ani ziębią, szczególnie, że jak pokazuje mój kalendarz głosować po raz kolejny pójdę na kacu. Generalnie się przyzwyczaiłem, choć kiedy kilka lat temu o 6.00 miałem kłopot z trafieniem w kartę do głosowania nieco zmarkotniałem. Z kolei podczas ostatnich wyborów głosowałem za granicą a podczas przejazdu z Johannesburga do ambasady w Pretorii byłem nieprzerwanie agitowany przez członków miejscowej Polonii, żeby zagłosować na jedynego właściwego kandydata. Wtedy zmarkotniałem nawet bardziej.

Mimo, że sprawa nie jest świeża to dopiero kilka dni temu na spokojnie przesłuchałem dwa hity tegorocznej kampanii, czyli wyborczą piosenką PSL-u i super hiciora niejakiego Łukasza Naczasa. Ludowcy postawili na tradycyjną nutę, skoczną, przyjemną. Teledysk też całkiem niezły. Po pijaku nawet przy tym „songu” potańczyłem. To jest po prostu dobre. Obawiam się niestety, że Bustos, Paco, czy Julio tylko pokręcą głową z politowaniem czytając te słowa, ale naprawdę jak na wyborczą piosenkę i target PSLu, to jakoś trzyma się kupy.
Niejaki pan Naczas natomiast postawił na partyjny hip-hop angażując w to bardziej znanych kolegów. Czas na Naczasa jednak mnie nie przekonuje, a już logo w postaci literki N zwieńczonej strzałką niczym u superbohatera zniesmacza mnie do reszty.
A tak to wygląda w oryginale:
Piosenka PSL-u
Piosenka Naczasa