niedziela, 11 września 2011

Catalina Jimenez: atawizm a XXI wiek

Mieszkam w wielkim bloku (prawie najdłuższym w Warszawie), który ciągnie się wzdłuż całej ulicy, a wysoki jest na 10 pięter. Ładne to to nie jest, przyjemne też nie, ale wszystko jest lepsze od kredytu hipotecznego we franku. Dlatego z reguły jestem bardzo szczęśliwa, że tu mieszkam. Z jednym wyjątkiem. Jak to na takim blokowisku, mnóstwo jest chłopaków w ortalionie. Mody tej nigdy nie zrozumiem... ale pal licho modę! To, jak oni się zachowują... Dopóki jednak "kozaczą" we własnym gronie, chociażby byli bardzo głośno, nie obchodzi mnie to. Ale nienawidzę, po prostu nienawidzę, jak ktoś obcy mnie zaczepia. Tym bardziej ktoś tak nieestetyczny jak mężczyzna w ortalionie. A ci pod moim blokiem dzielą się na dwie grupy. Pierwsza grupa to ci mili. Ci, co krzyczą do mnie, że ładnie wyglądam i z uśmiechem przyjmują moje "dziękuję", z uśmiechem i bez żadnych komentarzy. Drudzy jednak krzyczą za mną "hej lala!", albo na mnie cmokają. A to powoduje we mnie wielką chęć zajebania im w ryj. Niestety, jest to niewykonalne. Niezwykle mnie to wkurwia. I jest to jedyny moment, w którym chciałabym stać się facetem na 5 minut, jedyny moment, w którym wiem, że to kobiety mają gorzej.

2 komentarze:

  1. Przedmieścia wielkomiejskiej gonitwy. Wielki dom (największy w promieniu kilkunastu kilometrów), szykownie urządzony. Nie muszę się martwić o pieniądze; ojciec ma ich tyle, że nawet nie zwraca na nie uwagi. W okolicy wszyscy chłopcy, są tymi typu "z dobrych rodzin", chowani pod kloszem i często jedynacy. Każdego dnia wracam do domu, a gwałci mnie mówiąc, że to moja zapłata za utrzymanie. Dla mnie to jeden z wielu momentów, w którym chciałabym stać się na chwilę facetem i móc się postawić, ten jeden raz! Kolejny moment, w którym kobiety mają gorzej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mieszkom w małej wsi (prawie najmniejszej na Podlasiu, w Lubelskiem byśmy tyż pod koniec byli), która ciągnie się wzdłuż fragmentu szosy (od brzozowego zagajnika po móstek na rzeczce), a długo jest na 10 chałup. Ładne to to nie je, przyjemne też ni, ale wszystko je lepsze od fetora warchlaczego łajna (my nie hodujem ich od wejścia do Łunii). Dlatego z reguły jestem bardzo szczęśliwo, że tu mieszkom. Z jednym wyjątkiem. Jak to na takim bezludziu, mnóstwo jest knurów za miedzą. Nigdy tego nie zrozumia... ale pal to licho! To, jak one się zachowują... Dopóki jednak ryją we własnym gównie, chociażby były bardzo głośno, nie obchodzi mnie to. Ale nienawidza, po prostu nienawidza, jak któryś łapie mnie za nogę. Tym bardziej taki nie-estetyczny jak wieprz w rui. A te z mojej wsi dzielą się na dwie grupy. Pierwsza grupa to te miłe. Te, to se ryją w gównie, z uśmiechem i bez żadnych komentarzy. Drugie jednak krzyczą za mną "ryj z nami!", albo mie ciumkają po nogach. A to powoduje we mie wielką chęć zajebania im w knurzy łep. Niestety, jest to niewykonalne. Niezwykle mnie to wkurwia. I jest to jedyny moment, w którym chciałabym stać się chłopem na 5 minut, jedyny moment, w którym wiem, że to baby mają gorzej. A knury trzymają całom wieś za mordę.

    Renata

    OdpowiedzUsuń