środa, 7 września 2011

Fidel C. de Izquierdas: Moja osobista superbohaterka

Partia trwała osiemnasty rok. Białe miały przewagę. Dowodził nimi wysoki, chudy i żylasty na ciele i duszy mężczyzna. Jego autorytatywny wąsik puszył się nad cienką kreską górnej wargi. Naprzeciw niego, grając zepchniętymi do defensywy czarnymi, siedziała niepozorna, uśmiechnięta kobieta wzrostu siedzącego psa.

Białe zdobyły przewagę tuż po debiucie, gdzieś w drugim, trzecim roku gry, umiejętnie powiększając ją z czasem. W tym momencie ich strategiczna dominacja była już nie do podważenia. Piony podchodziły w zwartym szyku pod przetrzebione szeregi przeciwnika. Figury związywały resztki wrogich sił szykując się do zadania śmiertelnego sztychu.

Mężczyzna uwierzył, że jest wszechwładny. Stracił zainteresowanie. Rozglądał się znudzony dookoła, bawił leżącą obok szachownicy damą, rzucał cierpkie uwagi. Posiadał kulturę właściwą wojskowym i charakter wyżłobiony przez lata ciężkiej pracy w kamieniołomach. W sposób obezwładniająco prostacki komentował zdolności intelektualne przeciwniczki. Kpił, szydził, gardził, prowokował. O mało co sama nie uwierzyła w stworzoną przez niego na jej podobieństwo karykaturę.

Nie zauważył, że przez przypadek doprowadził do mata w jednym ruchu.

- Wypierdalaj – powiedziała mu moja osobista superbohaterka precyzyjnie wykorzystując daną jej szansę. – Masz siedem dni na pozbieranie bierek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz