czwartek, 15 września 2011

Rodolfo Bardonado: Do you speak English?

W poprzedni czwartek zabrakło mnie na blogu. Powód prozaiczny – kolejny urlop. Tym razem zagraniczny w Barcelonie – mieście, które zawsze chciałem obejrzeć. Warto pojechać do takiego turystycznego molocha, bo przy całym urokliwym klimacie tego miasta jest to turystyczny moloch, by przekonać się o kilku rzeczach, których z perspektywy Polski nie widać. Przed zbliżającym się Euro2012 psioczymy, że taksówkarze, panie w kasach, policjanci itp. itd. nie potrafią mówić po angielsku. Jaki to będzie wstyd, jaki dramat, kiedy przyjadą do nas kibice i odbiją się od językowej ściany. Jak to zwykle w naszym kraju bijemy pianę podniecając się nie wiadomo czym.

Okazuje się, że w turystycznie rozwiniętej Hiszpanii, na nazywanym w przewodniku magicznym (nie wiem czemu) deptaku na ulicy La Rambla, też mało kto mówi po angielsku. Kelnerzy, taksówkarze. Ni w ząb. Ani słowa. Oczywiście są też tacy co trochę rozumieją, ale jeśli kogoś przerasta przyniesienie zamówienia: Dwie sangrie i dwie podwójne paelle to chyba jest kłopot. Kłopot jest także wtedy, gdy policjant nie potrafi pomóc, a taksówkarzowi nie sposób wytłumaczyć, że kurewsko ci się spieszy. Na szczęście można posiłkować się telefonem do mówiącej po hiszpańsku koleżanki. Niekiedy Polakom nie brakuje angielskiego, tylko mózgu. Bo jeśli turysta po angielsku, niemiecku czy francusku usiłuje o coś spytać i gestykuluje, trzeba spróbować zrozumieć o co mu chodzi, a nie coraz głośniej i wyraźniej mówić mu coś tam po polsku. Czasami wystarczy nieco życzliwości, a tej niemówiącym po angielsku Hiszpanom akurat nie brakowało. Może poza najgłupszym kelnerem świata – tym od paelli.

Oczywiście w Barcelonie nie zabrakło ciekawych wydarzeń, które mam nadzieję niebawem pojawią się na blogu, albo w kolejnym numerze Catrinas...

1 komentarz:

  1. My z knuryma też dysputy nie prowadzim, bo kabaniego języka nie znamy, a świni kiepsko gestykulujom. A chcielibyśmy im ino wyjaśnić, co by na spokój dały, bo Stefan nadal przerażony na plebanii siedzi, a rozpanoszone knury dalej igrzyska we wiosce uprawiajom. Ostatnio właśnie ta jak u pana w tekście naszego taksówkarza napadli, a on im nic wytłumaczyć nie potrafił. Więc go sterraryzowały i trzymały w Knurogrodzie dwa dni całe.
    PS. On zresztą żaden taksówkarz. Tak na niego mówim we wiosce, bo kiedyś w mieście autem jeździł i łepków woził, ale to dawno było i mnie matka tylko opowiadała.

    Renata

    OdpowiedzUsuń