środa, 14 września 2011

Fidel C. de Izquierdas: Kościelne podrywy

Wziąłem ostatnio autostopowiczkę. Czasem tak mam. Przepali mi się akurat jakaś synapsa, przegrzeje coś innego w tym rozcieńczonym przez wódę mózgu i zatrzymuję się na poboczu, otwieram drzwi i czekam aż się któraś wtarabani. Żeby była młoda, ładna i rozpustna, to wyjaśnienie byłoby proste. Ale że większość z nich jest stara, brzydka i wierząca, to do tej pory nie potrafię sobie tego wytłumaczyć.

Ta nie była wyjątkiem. Ledwo ruszyliśmy, od razu zaczęła opowiadać o kościele. Nie o instytucji. O kościele stojącym obok jej domu. Że taki fajny. I ksiądz też. Że ona ma już całe ręce w odciskach, bo chodnik z domu do kościoła zamiatała. Trzeci dzień. Żeby zarobić na niebieskie dolary.

Do Warszawy zresztą też na mszę jechała. Do Boboli.
- Słyszał pan o sanktuarium św. Andrzeja Boboli? – spytała.
Czy słyszałem? Pewnie, że słyszałem. Jedną laskę tam na msze po siatkówce woziłem, inna tam śpiewała, a jeszcze inna mieszkała może z pięćdziesiąt metrów od tego cholernego sanktuarium. Bobola przewijał się przez moje życie od czasu do czasu wyskakując znienacka i podśmiewując się ironicznie. Nienawidzą skurwysyna. Parsknąłem z niedowierzaniem kręcąc głową. Kobiecina odebrała to jako zachętę do kontynuowania wywodu. Że to bardzo przyjemny kościół. Nie taki jak ten w Raszynie czy ten na pl. Narutowicza, św. Jakuba, nie wiem, czy pan kojarzy, ale fajny. Prawie jak katedra. A jakie w ogóle w kościele życie kwitnie!
- A pan żonaty?
Pokręciłem głową w milczeniu.
- To musi pan do nas na mszę przyjść! Koniecznie! Tam tyle cudownych, młodych dziewczyn. Wystarczy westchnąć, chusteczką podnieść, w oczy spojrzeć! A one wszystkie z porządnych domów! Na pielgrzymki chodzą! Pieszo!
Pewnie, że pieszo. Jak mają chodzić?
- Ma pan wizytówkę?
Samochodem rzuciło, kiedy usłyszawszy to pomyliłem pedały. Dobrze, że nie wiedziałem, że jedna z moich wizytówek zaplątała mi się koło skrzyni biegów. Inaczej nie stać by mnie było na odmowę.
- Nie – odparłem.
Popatrzyła na mnie dziwnie. Może ona ją dostrzegła.
- Niech pan przyjdzie! Koniecznie! Będę pana wypatrywać w tłumie! O czternastej! Tylko nie w najbliższą niedzielę, bo mnie nie będzie. Pan może nie wierzyć, ale to naprawdę działa. Ostatnio moja córa jednego sobie przygruchała. Milutki chłopak, trzydzieści trzy lata. Tylko zamieszkać z nią chciał bez ślubu. Że niby popróbować. A co tu próbować?! To towar jest, czy jak? A potem ją zostawi. Taką zeszmaconą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz