piątek, 2 września 2011

Julio del Torro: Złodziej i cmentarz

Wydarzenia minionych wtorku i środy przekonują mnie, że świat wciąż pełen jest niespodzianek. W środę odebrałem telefon:
- Dzień dobry, Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu, czy pan del Torro?
- Przy telefonie.
- Pan zgłaszał kradzież telefonu, tak? Zostawił pan telefon w pokoju hotelowym, poszedł do łazienki, a w tym czasie nieznany współlokator ukradł telefon, wyszedł z pokoju, pan to zauważył i zaczął go gonić, tak?
- Tak.
- Sprawa została umorzona, wysłaliśmy pismo, wie pan o tym?
- Tak, dostałem.
- Ale jednak osoba, którą pan wskazał jako sprawcę na podstawie wpisu w księdze gości hotelowych i zgodności rysopisu ze zdjęciem w dowodzie tożsamości jest u nas. To kiedy pan przyjedzie?
- Proszę?
- Musi pan przyjechać na konfrontację z oskarżonym. Bo pan zeznał, że go gonił, tak?
- Zeznałem.
- No właśnie. I tu jest problem. On mówi, że nikt go nie gonił. A pamięta pan, czy coś pan krzyczał?
- To było w marcu, nie pamiętam.
- No widzi pan. To kiedy pan przyjedzie?
- Do Wrocławia?
- No tak. Z Warszawy do Wrocławia. Bo pan jest z Warszawy, prawda? No bardzo mi przykro. To kiedy mogę pana zapisać?
- No cóż, trochę mnie pani zaskoczyła. To ja może do pani oddzwonię.
- Ale widzi pan, ten człowiek, którego pan wskazał jest teraz u mnie i muszę mu powiedzieć, kiedy ma się stawić, bo jak mu zaraz nie powiem, to go przecież później nie znajdziemy.
- A jaką mam pewność, że się stawi, gdy już przyjadę do Wrocławia?
- Halo? Nie słyszę! To co, przyszły tydzień?
- Weekendy odpadają?
- Niestety, pracuję od poniedziałku do piątku.
- Ja też.
- To może poniedziałek?
W każdym razie umówiłem się z kobietą na poniedziałek i tak oto za tydzień powrócę do Wrocławia, aby pić przez weekend, a w poniedziałek albo dowiedzieć się, że podejrzany się nie stawił, albo spojrzeć mu w twarz, gdy powie, że tak był w hotelu, ale nie, nic nie kradł i nikt go nie gonił. I co, kurwa, wtedy powiem? Że na sto procent goniłem? Obym tylko mógł mu pierdolnąć.
To było w środę. Dzień wcześniej byłem odwiedzić babcię na Powązkach. Babcię odwiedzam od niedawna, ale od urodzenia chodzę tymi samymi ścieżkami do tego samego grobu, gdzie leżą jeszcze dziadek i pradziadkowie. No i podczas drogi powrotnej okazało się, że przez dwadzieścia parę lat łażenia tą samą dróżką nigdy nie zauważyłem, że tuż przy bramie, jak ten byk, leży sobie Marek Hłasko. Centralnie na mojej powtarzającej się parę razy w roku trasie. A żeby było zabawniej, o jego grobie czytałem zupełnie przypadkowo tego samego dnia rano. Bo czytałem o Himilsbachu, który to oprócz wszystkiego był kamieniarzem na Powązkach i na grobie Hłaski wyrył napisy. Cała ta sytuacja mnie zatrwożyła, ale rozjebany miałem być dopiero za kilka chwil.
Otóż kilka chwil później dostrzegłem kontener na śmieci. Zwykły kontener.
Niby nic, co może rozjebać, nie? Otóż, kurwa, może.
Wierzę w literaturę. Wierzę w potęgę słów. Wierzę też, że dobrą literaturę można spotkać poza książkami. Choćby na Powązkach. Dobrą, czarną, minimalistyczną literaturę. Na cmentarnym kontenerze widnieje napis: Kontener na odpady organiczne.

PS W świeżym numerze Catrinas m.in. autorski wywiad z Tito Larrivą, cudowna sesja półnagiej Sprężyny i spora dawka Romaina Gary’ego. Już do przejrzenia lub pobrania za free na www.catrinas.pl

1 komentarz: