czwartek, 29 września 2011

Rodolfo Bardonado: Mazury Welcome to...

Byłem kilka dni temu w uroczym hotelu na Mazurach. Nazwa tego przybytku kojarzyła się – o zgrozo – z totalnym brakiem alkoholu, co na szczęście nie znalazło potwierdzenia w rzeczywistości. Dziwnym jednak ów hotel się okazał. Bar był bowiem i barem i recepcją. Barman, był również hotelowym boyem, szefem przybytku i wypełniał kilka innych funkcji. Był także jegomość totalnie pijaniutki, który potrzebował naprawdę długiego czasu by poradzić sobie z fakturą, a na koniec wbrew hotelowej nazwie zaproponował darmowy alkohol na koszt własny. W dużej baro-recepcji rano wydawano śniadania. Wieczorami tłuszcza spijała tam płyn z kieliszków i kufli. Mimo iż bar miał w nazwie muzyczny instrument nie było tam muzyki, a ściany nie trzymały pionów. Chyba tylko krzywo powieszony obraz był tak naprawdę powieszony prosto, choć ściany nie chciały tego potwierdzić. W pokoju roznosił się charakterystyczny dla Mazur (?) zapach starego, mokrego kapoka.
Zatęskniłem za położonym przy jeziorze Barze Yogi, który tak ochoczo odwiedzałem podczas kilkudniowego pobytu w Mikołajkach w lipcu, szkoda że i przy nim nie było hotelu…

1 komentarz:

  1. Panie redaktorze, tożto jeszcze nic. Na wiosce to dopiero chlew, rozpacz i katorge mamy. Świniska siem panoszom ciongle i bezustanku. Swoje szpetne, pomarszczone i powykrecane ryje wszedzie wetknom, tymi małymi czerwonymi ślipiami wszedzie łypnom, wszystko zweszom. A gdzie wlizom, gdzie zajrzom to taki syf robiom, tylko żrom, srajom i żygajom. U nas doma to na ten przykład matuli wszystkie statki pobiły gorzałczyny szukając, moją ulubioną koszuline i insze ochendóstwo zapaskudziły, perfuma mi wychłeptały, boć na spyrytusie były. A capiom tak jak to tylko stare knurzyska potrafiom. Całe me życie na zatracenie idzie!

    Renata

    OdpowiedzUsuń