sobota, 29 października 2011

Alejandro Veraç: Jak paella, to tylko w Hiszpanii

Jakiś czas temu Rodolfo przyobiecał na blogu, że napiszemy jak Catrinas Banda chilloutowała w Barcelonie. Dni mijały. Cisza. Nic. Nawet najmniejszego postu. Czas to zmienić! A było to tak…

Siedziałem z miłością mojego życia w całkiem przyjemnej restauracyjce w Barcelonecie, na urokliwym placyku przy kościele de Sant Miquel del Port, we wczesne upalne popołudnie. Pełen relaks. Dostroiliśmy się już do katalońskiego luzu, celebrowaliśmy sjestę. Razem z nami Rodolfo ze swoją drugą połówką. Było dobrze. Było miło. W tej sytuacji nie pozostało nam nic innego jak dopełnić ten obraz klasyką, a zarazem kwintesencją hiszpańskiej kuchni. Paella de mariscos. Ryż, dojrzała papryka, soczyste pomidory, pachnący czosnek, szafran i cała galaktyka świeżutkich potworów morskich. Wszak byliśmy w jednej z najsławniejszych dzielnic rybackich Europy! Przed szamką należało jednak zadbać o zakurzone ulicznym pyłem gardziołka. Lodowata sangria z furą cytrusów w środku była spełnieniem naszych marzeń.

Czas sączył się leniwie. W knajpce umiarkowany tłok. Siedzieliśmy w ogródku i kontemplowaliśmy otaczającą nas architekturę. Karta przygotowana specjalnie dla turystów zachęcała kolorowymi zdjęciami każdego ze specjałów. Od razu naszą uwagę przykuły zestawy dla dwóch osób, czyli wielgachna patelnia paelli z dzbankiem sangrii. Mijały minuty. Wiedzieliśmy, że kelnerzy w Hiszpanii to raczej przeważnie Hiszpanie, dlatego byliśmy dość wyrozumiali i cierpliwi. W końcu pojawił się, na pierwszy rzut oka, prawie ogarnięty czterdziestokilkuletni jegomość. Po chwili byliśmy pewni, stuprocentowy Katalończyk.
- Do you speak English?
- ...Eeehhh ...Uhmmm.
- Ok. We want to take two paellas and two sangrias. Do you understand?
- ...Eeehhh ...Paellas? ...Eeehhh. ...Uhmmm.

Mijały kolejne minuty. Wrócił nasz ulubieniec. Z jednym dzbankiem. Zanim cokolwiek powiedzieliśmy ulotnił się do kuchni. Czekaliśmy dalej, popijając przyniesione winko. Podglądaliśmy innych. Co rusz na jakimś stoliku pojawiały się nowe potrawy. Kelnerzy sprawnie roznosili jedzenie i napoje. Zabawiali klientów rozmową. Częstowali czekadełkami. Patrzyliśmy jak laska ze stolika obok karmiła bitą śmietaną ze swojego deseru psa jednego z dwóch kolesi siedzących kilka stołów dalej. Przysłuchiwaliśmy się jak właściciel psa opieprzał ją za to karmienie. A tymczasem naszego wybrańca nadal nigdzie nie było, rozpłynął się. Gdzieś mi chyba mignął na uliczce za knajpą z papierosem w ręku, rozmawiał ze starszym gościem, który sprawiał wrażenie właściciela lokalu. Dzbanek wysechł już dawno. Dobijała godzina. Nagle, niespodziewanie cud! Na stole wylądowała pachnąca morzem śródziemnym patelnia... jedna. Tym razem zareagowaliśmy błyskawicznie.
- Excuse me! We ordered two paellas and two sangrias! – podstępnie ukąsiliśmy dziewczynę, która przyniosła danie.
- ...Eeehhh ...Wait a minute, please.

Nasza słowiańska natura powolutku, acz nieuchronnie zaczynała się przebijać przez dopiero co z trudem wykształcone hiszpańskie rozleniwienie. Byliśmy przecież na wakacjach. Peace and love, man! Postanowiliśmy więc utrzymać ją w ryzach. Rodolfo i jego luba wspaniałomyślnie zdecydowali się zaczekać na resztę zamówienia. My pałaszujemy. Czas mija. My kończymy. Czas mija. Atmosfera jednak gęstnieje. I stało się! Piekielnie głodna dziewczyna Rodolfo dostaje szału. On sam, niedopity – bo jak można zaprawić się szklaneczką sangrii – po szybkim i sprawnym śledztwie namierza kelnera posługującego się mową Albionu. Wyłuszczamy mu sytuację. Obiecuje pomóc. Znika na parę chwil. Znamy to. Czas płynie. Wraca z tym parchatym hiszpańskim wypierdkiem, od którego już trochę zalatuje trupem.
- He told me – wskazuje na zezwłok – that you ordered one double paella for four persons with sangria. Isn’t it your mistake? Are you sure that you understand our card? – zaczyna z pobłażaniem w głosie, pokazując jednocześnie palcem na zdjęcie paelli z podpisem “paella for two”.
- How could we say „two paellas and two sangria” incorrectly? – odpowiadamy pytaniem ze spojrzeniem pełnym współczucia i zrozumienia dla truchła stojącego przy nowo zapoznanym poliglocie.
- Ok. Easy. Stay calm. Our fault. I can order for you one more paella, but you have to wait at least 30 minutes. Uhmmm... I will give you sangria for free – niepewnie oświadcza widząc nasze radosne i pogodne twarze, wszak w zasadzie prawie wszyscy byliśmy po najwspanialszym posiłku naszego życia.

Rodolfo poczerwieniał. Jego miła zbladła. Moja ukochana zastygła w osłupieniu. Ja przełknąłem ostatnią mackę ośmiornicy. Przelała się czara goryczy. Z iście szlachecką fantazją wstaliśmy, grzecznie się żegnając i nieśpiesznie wyruszyliśmy w poszukiwaniu nowych przygód oraz knajpy, która nas nakarmi… wszystkich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz