środa, 12 października 2011

Fidel C. de Izquierdas: Niesymetryczne naprucie

Kolejny odcinek serialu pt. „Dziennikarstwo branżowe”. Coroczna konferencja dla spedytorów morskich i następująca po niej impreza w jednym z warszawskich hoteli. Impreza raczej z tych „ą” i „ę”, bułkę przez bibułkę i czy piardnąć w poduszkę. Ale ludzie i tak żrą jak konie i dyplomaci. Na stojąco. Przy wysokich stolikach.

Rozmawiałem właśnie przy jednym z takich stolików z przedstawicielem pewnej firmy zajmującej się przewozem kontenerów koleją. Za dwa dni i oni organizowali podobną uroczystość, na której też się miałem pojawić. Otwarcie nowego terminala w Kutnie. Aż tu nagle przytacza się do nas dwoje młodych ludzi. On, szef, lat trzydzieści kilka. Ona, szparka sekretarka, świeżo po studiach. On był narąbany. Ale ona! Ona pływała!

Od kilku dobrych lat sam należę do Klubu Alkoholików Amatorów. Nie potępiam nikogo pochopnie, swoje przeżyłem. Chociaż ciągle daleko mi do prawdziwych weteranów. Nie zdarzyło mi się na przykład jeszcze próbować nasrać do piekarnika, runąć na twarz wprost pod maskę przejeżdżającego ul. Waryńskiego radiowozu zdzierając sobie skórę z czoła, czy naszczać w pociągu na siedzących w przedziale obok przypadkowych Francuzów, których pomyliłem z toaletą. Niemniej zawsze starałem się, choć nie zawsze skutecznie, przestrzegać pijackiego prawa symetrycznego naprucia. Albowiem niesymetryczne pijaństwo jest rzeczą wyjątkowo obmierzłą. Prawie jak trzeźwość.

- Przepraszam, że przeszkadzam – facet wpadł w słowo mojemu dotychczasowemu rozmówcy – ale która jest właściwe godzina? To bardzo, słuchajcie panowie, bardzo ważne!
- Za dwadzieścia dziewiąta – odparłem.
- A to już Chelsea gra! – wydarł się facet. – Chealsea! Cheeelsea!!!
- A ty jesteś spedytorem? – spytała mnie dziewczyna przydryfowawszy w moją stronę i pochyliwszy się celem przeczytania mojego identyfikatora.
- Nie – powiedziałem w porę odrywając wzrok od jej dekoltu i szukając zamglonych oczu. – To powszechna pomyłka. Moje wydawnictwo nazywa się tak samo, jak pewna firma spedycyjna.
- Czyli – straciła równowagę i oparła się o mnie całym ciężarem – jesteś spedytorem?
- Nie – zaśmiałem się pomagając jej utrzymać pion i poziom jednocześnie. – Jestem dziennikarzem.
Darowałem sobie tłumaczenie jej na czym polega różnica między dziennikarzem, a dziennikarzem branżowym.
- Dziennikarzem? – zapiała w pijackim zachwycie. – Zajebiiiście! Słyszałeś? – szturchnęła szefa w ramię omal nie przewracając przy tym swojego kieliszka z jakimś podejrzanie niebieskim drinkiem. – On jest dziennikarzem. No nie zajebiiiście?!

Po czym przysunęła się bliżej, złapała mnie w sposób mocno nieskoordynowany za rękę, przystawiła twarz do mojej i zaczęła mi opowiadać o tym, że ona ma ochotę, taką ochotę ma… tu zagryzła wargi… potańczyć – dokończyła. I może byśmy poszli na to afterparty, które jest organizowane w „Dekadzie”. Nie było mowy o tym, żebym poszedł do „Dekady”. Raz już mnie stamtąd wyrzucili. Poza tym nie było mowy, żeby ona dotrwała do jakiegokolwiek afterparty. W zasadzie graniczyło z cudem, że do tej pory stała na nogach. Chwiejnie i szukając oparcia, ale stała. Zamiast tego zacząłem rozważać etyczne i estetyczne okoliczności towarzyszące potencjalnemu zabraniu jej na szybki seks do toalety. W tym samym czasie, po drugiej stronie stołu, jej szef wbijał we mnie wściekły wzrok i ewidentnie rozważał czysto techniczne kwestie związane z wykastrowaniem mojej skromnej osoby. Wahał się między wariantem skutecznym i bolesnym.

- Znacie się? – usłyszałem nagle z boku.
To była trzecia reprezentantka ich firmy.
- Właśnie się poznaliśmy – odparłem.
Kobietę zatkało.
- Myślałam, że to jakaś – świszcząc nabrała w płuca powietrza – głębsza znajomość. Ale skoro nie – dodała łapiąc dziewczynę za rękę – to my chyba już pójdziemy. Szefie!
Odprowadziłem wzrokiem całą trójkę.
- Ale telewizja – podsumował facet z firmy przewozowej. – Nie dotrwała do afterparty – dodał dwa dni później w Kutnie, potwierdzając moje przypuszczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz