sobota, 19 listopada 2011

Alejandro Veraç: Ryba wpływa na wszystko

Jakiś czas temu w mediach pojawiły się spoty zachęcające ogół ludu pracującego polskich miast i wsi do zintensyfikowania procesu pożerania ryb, raków, langustynek, kałamarnic oraz inszego wodnego badziewia. Kampanię za kasę z Unii Europejskiej zrealizował Departament Rybołówstwa w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Spożywanie ryb było promowane wielce intensywnie i na niespotykaną dotąd skalę…

Będąc patriotą, prawym obywatelem, a przede wszystkim żarłokiem, z należna uwagą przeanalizowałem opublikowane materiały. Po zapoznaniu się z teorią przeprowadziłem szereg doświadczeń praktycznych. Doszedłem do przełomowych wniosków, którymi muszę się podzielić. Zacznę więc od tego, że w polskich warunkach są tylko trzy... powtórzę: TRZY, gwarantujące nam pełną satysfakcję, sposoby delektowania się rybim mięskiem. Jakiekolwiek odstępstwo od tej reguły kończy się nieuchronną katastrofą i sprowadza akt pierdolenia się z tymi ościstymi skurwielami do całkowicie bezsensownego masochizmu. Aby więc nie skończyć z ciężkim zespołem stresu pourazowego na FishMac’u (w składzie tej rzekomo kultowej kanapki nie ma ryby) należy bezwzględnie wybierać z poniższych wariantów.

#1
Będąc w okolicy, w której bytują dziko żyjące ryby (najczęściej będzie to w pobliżu zbiorników i cieków wodnych) dzwonimy do znajomego rybaka i umawiamy się z nim zaraz po powrocie kutra z połowu. Po hurtowych cenach kupujemy skrzyneczkę, radośnie machającego na nasz widok płetwami, przyszłego jedzonka. Transportujemy je w lodzie do kuchni, a tam po uprzednim ukatrupieniu, odłuszczeniu i opcjonalnie wyfiletowaniu przyrządzamy najwymyślniejsze frykasy. I nie ma co pierdolić, że się nie zna żadnego rybaka. Od czego są przecież kontakty znajomego leśniczego!

#2
Dzięki gęstej siatce funfli rozsianych po Pomorzu, Warmii i Mazurach namierzamy jedno z tych magicznych miejsc, w którym rdzenni mieszkańcy prowadzą przydomowe restauracyjki, takie jak Gościniec Głodowo nad Śniardwami lub Restauracja Ewa Zaprasza w Sasinie koło Łeby. Jeśli również nie macie żadnych funfli to się nie ma co załamywać. W poszukiwaniach pomoże wam Adam Gessler i jego program „Wściekłe gary”.

#3
Najdoskonalszy sposób opierdolenia rybki okazał się ku mojemu zaskoczeniu najprostszy i najdostępniejszy. Wystarczy na bazarku zakupić trochę płatów śledziowych z beczki. W domu je wymoczyć, a następnie przygotować na swój ulubiony sposób. Aby podzielić się swym szczęściem bezwzględnie należy zaprosić swych najbliższych znajomych, a że rybka lubi pływać, powinni zjawić się zaopatrzeni w oszronione butelczyny czystego perlistego nektaru. I to właśnie jest typowo polska, kultywująca naszą historię i tradycję, forma konsumpcji rybnych smakołyków. Tylko mi kurwa nie wciskać, że też nie macie się z kim napić!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz