wtorek, 29 listopada 2011

Paco Haya Rodriquez: Wypad za…

Z tymi wypadami za miasto bywa zajebiście różnie. Byliśmy kiedyś w jakiejś zapyziałej dziurze. Wkoło bambusy, palmowe krzaki i jakieś dziwne zwierzaki.
Powstał pomysł, aby wybrać się gdzieś w busz na wyprawę, ale zniknął tak szybko, jak się pojawił. Okazało się, że w zielonych trawach okalających wiochę czai się kociak. Ot, taki stukilowy z zamiarem zjedzenia jakiejś niewiasty. Kocur mógł w każdej chwili odstąpić od niewiasty i pożreć zdrowego, zajebistego mężczyznę, czyli mnie. W takim razie spacerek sam zszedł na drugi plan.
Zupełnie w innej części globu, na Florydzie, miała miejsce podobna sytuacja, z tym że bez kota i bez buszu, a z lokalnym jeziorkiem o ładnej indiańskiej nazwie Okeechobee, w którym miały zaszczyt żerować aligatory – już chciałem wskoczyć i się ochłodzić, gdy nieopodal brzegu pojawił się łeb rzeczonego gada.
W Australii wszędzie węże i pająki, w Indiach podobnie, w Afryce, Brazylii, Argentynie… tak samo. Może w tym roku warto zaplanować wakacje w Polsce?
A może zamiast wakacji jakiś festiwal muzyczny? W 2012 zapowiada się kilka fajnych gigów, w tym Brutal Assault, Download czy Woodstock. Ech i co tu począć? Póki co, ta zasrana zima idzie! Oby się skończyła zanim się zacznie, czego sobie i wam - nie jeżdżącym na nartach i innych dechach - życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz