piątek, 25 listopada 2011

Antonimo Gallus: Hardo

Spiesznym krokiem zbliżam się do nocnego sklepu tym razem.
Z ulgą stwierdzam, że otwarty.
Tępy wkurw mnie bierze, żem nie jedyny.
Źle nie jest. Tylko para.
Ale niestety.
„Para jak z samowara” szczelnie oddzielała mnie od szybkiego zakupu chłodnego Browarka. A że właśnie zgasiłem trzeciego pod rząd szlunia palonego płynąc wartko z 3 piętra i dalej ulicą… sucho mi było. Osuszone gardło darło się bezdźwięcznie wywołując stan napięcia. Wijąc się po sklepie jak piskorz, oklepując nerwowo kieszenie płaszcza w poszukiwaniu zmaltretowanego portfela, wyczekiwałem finalizacji transakcji.
Spektakl trwał.
Sucz nie mogła się zdecydować.
Wymieniano przy kontuarze zdania piekielne. Jedno utkwiło mi w pamięci:
- Da mi pani to wino, które brałam w czwartek, no wie pani, które?!
Wesołe babsko nie wiedziało jednak które i odpaliło:
- Pani to tak często u nas jakiś alkohol bierze, że spamiętałby kto!
- No jak to, nie pamięta pani?
Głos z off-u wyzionął z moich suchych ust chyba zbyt wesoło. Porozumiewawcze spojrzenie babska nie było tym, czego potrzebowałem.
Akcja przeniosła się na drugą część sklepu.
Do gry powołano stołek.
Baba przez chwilę górowała i przemawiała.
Myśmy słuchali.
Cudem jakimś Czwartkowe Wino dostąpiło piątkowego chwytu baby i wylądowało na ladzie.
Ośmioro oczu widziało to samo… i tylko to.
Niebieskie wino!
Niebieska butelka kojąco zapanowała nad czasem dzielącym mnie od chłodnego broo. Zmylony ciekawością postanowiłem zapytać, już grzecznie, adonisa stojącego do mnie tyłem - Co to za wino?
Magnat zlał mnie, licząc na lepsze dymanie swojej sucz. Podszedłem do niego bliziutko i szepnąłem mu do uszka z litanią zawadiackiego poszanowania w głosie.
- Co to za wino… kolesszzko?
Doznał uzdrowienia.
Szybciutko i rzeczowo wyspowiadał się nawet z najbardziej ciekawych jego zdaniem ciekawostek, jakie znał o tym, nazwijmy to po raz ostatni winem.
Czyli nic konkretnego.
…a przepraszam, powiedział rzecz bardzo istotną na końcu bełkotu. Powiedział, że:
- Niebieska jest tylko butelka, a wino jest białe.
W podziękowaniu, upity jego wypowiedzią, zrobiłem duże oczy mówiąc teatralnie:
- No co ty?
Równe babsko zarechotało w tle, tworząc solidny support. Jego ostra sucz skrzyżowała ze mną wzroku miecz, nie było to jednak ostrze mające wziąć w obronę ukochanego palanta, był to pałasz zgięty w cep zaciekawienia. Typina osamotniony, w ręku dzierżył trunek, który stracił moc, mimo iż nie został jeszcze zdefiniowany. Został natomiast niezauważenie owinięty w gustowny papier.
- Skoro kwestię butelki mamy już wyjaśnioną, to teraz proszę mi powiedzieć, co to za wino? - parłem.
Sucz była pierwsza:
- Półsłodkie.
Białe półsłodkie…, składam do kupy.
- A to ja dziękuję! - odparłem stanowczo, po czym postanowiłem przejąć inicjatywę w sposób totalny i rzeczę do baby impertynencko:
- Czy mogę sobie wziąć browar, po który tu przyszedłem i zostawić pieniądze na ladzie?
Odpowiedziało mi uległe:
- Może pan.
I brak sprzeciwu szanownej klienteli.
Szybko władowałem się za ladę.
Pewnym ruchem chwyciłem zimną Warencję.
W mgnieniu oka 3 złocisze wylądowały na ladzie tuż koło kasy.
Brakowało tylko skoku i stroju Zorro.
Nie czekając na 5 groszy reszty wymykam się prąc w stronę domu Jarosława.
Jedynym, co pochwyciłem w tym locie było powłóczyste jak pawi ogon spojrzenie sucz i głubokaja sklepowaja tiszina, w którą spowite było to spojrzenie. Wyszedłem lekko dojebany, choć na siłcem nie był.

To że była brzydka, dupa jak szufla do śniegu, ryło szlachetne inaczej to już zupełnie inna sprawa, a że typo nie tęgi to sprawa nie ta sama, na mordzie mojej zobaczyłbyś posępnego banana.
Hardo..

2 komentarze:

  1. chodziło mi o sierp zaciekawienia, nie cep..na barki pośpiechu kładę tę komiczny wybryk

    OdpowiedzUsuń