poniedziałek, 21 listopada 2011

Bustos Domecq: Praskie klimaty z urąganiem hipsterowi

Na miejscu byłem z odpowiednim, godzinnym wyprzedzeniem. Pół godziny spóźnienia całej reszty, czyli kapel ze sprzętem i szefostwa lokalu, w którym tego dnia akurat mieliśmy się upić z okazji granego przez nas koncertu, dało mi razem (co łatwo obliczyć) 1,5 h na zwiedzenie okolicy.

Jestem jednym z tych warszawiaków, którzy swoją przynależność lokalną rozumieją jedynie w kategoriach przypadku, bo tylko przypadek chciał, że moi starzy zamieszkali w tych okolicach, że w tych okolicach chodziłem do szkoły, liceum, że w końcu z okolic przeniosłem się do samej stolicy żeby tu studiować i zarabiać pieniądze. Bo zarobione pieniądze dużo łatwiej przepić, niż wyżebrane.

Już nie przypadek a czysta złośliwość mojej matki była powodem, że na świat przyszedłem w Białymstoku, bo tam były ponoć najlepsze wówczas porodówki (co moim zdaniem jest bzdurą, moja matka jest po prostu złośliwa i szuka sobie wymówek). Jednak ta złośliwość sprawia, że nie mogę czuć się warszawiakiem z urodzenia. Nie mogę też czuć się warszawiakiem przez zasiedzenie, bo zasiedziałem na warszawskiej prowincji - w Brwinowie, Milanówku, Podkowie Leśnej.

W każdym razie z tegoż względu staram się korzystać z rzadkich okazji i po nie swoim mieście w którym żyję szlajać się bez celu. Okazje trafiają się rzadko, bo bezcelowe kurwienie się po krawężnikach jest domeną nierobów, a ja ostatnio nie mam nawet czasu pisać do Catrinas (ku uciesze Alejandro).

Miałem więc 1,5h. w mało znanej mi okolicy: przystanek Inżynierska, ulica 11 listopada, cel - Saturator. Saturator oczywiście zamknięty, na dworze piździ, przedostatni papieros dopalił się bez cienia miłosierdzia i empatii, ostatni - skurwysyn - się złamał. Tak to jest jak się człowiek uprze na miękkie paczki, bo to fajniej. Chuja nie fajniej, może się wozić latem z paczką w podwiniętym rękawie koszuli, ale zimą wszystko się łamie, wysypuje do torby i ogólnie rozpierdala. Jak w życiu.

Praga w każdym razie jest wieczorem całkiem urokliwa, choć bez kaszkietu i szarego szalika czułem się jakiś nieswój. Urok ten dał się poznać już po wyjściu z tramwaju. W uroczej scence brały udział trzy osoby: starszy, siwy pan i dwie panie w średnim wieku. Starszy pan nobliwie zalegał na chodniku pod ławką, jedna ze starszych pań ciągnęła go za nogi, które akurat - nie najszczęśliwiej - pan postanowił położyć na torach. Druga pani: piękny toczek z seledynowej włóczki do pięknego beżowego szalu i brązowego futra z kota, pytała z przejęciem "Mój Boże (jestem pewna że zwracała szczególną uwagę na wielką literę), mój Boże, czy nic panu nie jest?". "Nieeeey" - odpowiadał dostojnie pan, tym bardziej przeciągając zgłoskę im bardziej mu coś było. "Nogi panu utnie, nogi panu utnie" - seledynowe toczki z włóczki mają chyba zwyczaj odbijania dźwięków niczym góry. "Utnie" - powtórzył on, kiedy ona, ta pierwsza, bez toczka z włóczki, za to w czymś równie gustownym, czego pochodzenia i celu nawet nie chcę sobie wyobrażać, ciągnęła go za nogi w stronę jezdni.

Nie wiem jak to wszystko się skończyło, bo byłem głodny a chorobę na którą cierpiał szanowny prażanin znam lepiej, niż zaaferowane paniusie. Nie wiem też, czy klamra, którą wieczór został spięty była przypadkowa czy umyślna, niemniej kiedy spakowaliśmy już sprzęt i nieco pijani ruszaliśmy w stronę domów (żeby odpocząć na cyckach swoich kobiet, a nie na chodniku pod tramwajem) jakiś inny starszy pan wyciągnął w naszą stronę pokaźne zawiniątko, a raczej pakunek, pytając:

- Nie chcecie koledzy kupić garniturów? Mam dwa za pięć dyszek!
- Kurwa, wlazłem w gówno - rzucił sympatyczny nurek/żeglarz/harleyowiec, który zgodził się podrzucić mnie do domu swoją Dacią.
- Żadne gówno, Panie, klasa towar!

Jednak zmarnowani życiem starsi panowie ciągnęli jakoś tylko do mnie. Kumpel z zespołu natomiast próbował się zbratać z praskim hiprestem:
- Ej, stary, pardon, rękawiczka ci się ciągnie - krzyknął za jakimś modnisiem, bo istotnie w rękawa kurtki wystawa mu równie modna rękawiczka na modnym (przynajmniej kiedy ja byłem w przedszkolu) sznurku.
- No ciągnie, zaraz to ogarnę - bez zainteresowania odpowiedział hipster.
- A, no luz, chyba że tak ma być...?
- Imbecyl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz