sobota, 5 listopada 2011

Alejandro Veraç: Jedyna ma miłość…

…to jest Legia! Ja kocham ją, a ona gra! Znowu poczułem się dumnym warszawiakiem. Pierdolę Grecję, niższe zarobki, jesienną deprechę, stojącą za rogiem przedświąteczną gorączkę i dwutygodniowy stan podgorączkowy! Jesteśmy w 1/16!

- Kurwa, bracia! Wszyscy kurwa razem! Jak tylko te kurwa pierdolone kurwa psy wyjdą, to jedziemy z takim kurwa jebnięciem, aż rzadka sraka pocieknie im kurwa po kolanach! Bracia kurwa, ten mecz przejdzie do kurwa historii! – zawył na pół godziny przed pierwszym gwizdkiem gniazdowy. I pojechaliśmy z Total Bestia Brutal. I czy się to podoba, czy nie, to trzeba zaakceptować pewne niecodzienne sformułowania, przestrzegać specyficznego kodeksu zachowań.

Ale to nadal taki w sumie niegroźny nałóg. Sądzę, że każdemu zestresowanemu codziennym życiem inteligentowi niezbędny jest jakiś katalizator, chwila beztroskiego odreagowania. Skaczę, śpiewam, tańczę i wiwatuję w jednobarwnym tłumie. Wszystkich łączy ta sama, bliżej niesprecyzowana idea, bo nie chodzi wcale o to by wygrać mecz, wynik jest na dalszym planie. Najważniejsza jest wspólnota myśli, uczuć i emocji, ta chwila zapomnienia, w której jesteśmy wszyscy razem.

Wpis ten dedykuję mojej ukochanej M., która, mimo iż całym sercem nienawidzi polskiej kopanej, wyciągnęła mnie na Ł3 oraz oświeconej części Catrinas Banda: Juliowi, Rodolfo i Jordiemu! Legia albo śmierć, Legia albo śmierć, podnieś głowę i zaciśnij pięść!

1 komentarz:

  1. Bartolomeo też był i też jechał z kurwami, hej Legio jazda z kurwami! ;)

    ~Bartolomeo

    OdpowiedzUsuń