niedziela, 19 czerwca 2011

Catalina Jimenez: wspomnienie soboty

Niedziele są trudne.
Człowiek budzi się nad ranem, jest piąta, odkrywa, że światło w salonie się świeci, słońce wstało a osobistego faceta nie ma w łóżku. Dobrze, że sypialnia znana i łóżko własne, zawsze to jeden problem mniej. Więc wstaje człowiek, idzie do salonu, wyłącza "Gotowe na wszystko", które lecą zapętlone od drugiej, czyli od powrotu z imprezy, budzi śpiącego na kanapie faceta (na szczęście facet też własny, nie jakiś obcy - kolejny problem mniej), na jego "ale przecież ja oglądam" należy nie reagować. I tak nie będzie pamiętał tej rozmowy.
Potem człowiek może ponownie zapaść w sen, aż do jakiejś dziesiątej, kiedy to kot subtelnym uderzeniem własną głową w twarz człowieka przypomina, że się stęsknił. I że już pora na śniadanie. Dajesz mu śniadanie,  żeby się odczepił, ale on właściwie nie jest głodny, on się tylko stęsknił. O i może wyszedłby na balkon. Nie, chyba jednak nie.  O, idziesz do łazienki? Też fajnie, kot pójdzie z tobą i będzie się pałętał pod nogami, aż się wypierdolisz w przedpokoju. Kocham mojego kota. Kot Bustosa nie jest taki zabawny. Właściwie to ciągle się patrzy na nas (na mnie i na mojego kota) z pogardą rozjebany na parapecie. Kot Bustosa nie wstaje na śniadanie. Jego na śniadanie trzeba zanosić i położyć przy misce. Nie to żeby był jakiś taki gruby, czy coś. Właściwie to jest za chudy. Głownie dlatego, że nie chce mu się dupy ruszyć do miski. Najwyżej zejdzie z głodu. Nihilista jebany.
A gdyby tylko na imprezie dzień wcześniej Rodolfo nie podał tak zajebistego ponczu, który był tak samo pyszny, jak i mocny (poncz, nie Rodolfo), to ten niedzielny poranek nie byłby taki trudny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz