poniedziałek, 5 grudnia 2011

Bustos Domecq: Wyścig z czasem

"Wyścig z czasem" to bzdura tak wierutna, że aż trudno w nią uwierzyć. Co trzeba mieć we łbie, żeby przeczytawszy taki scenariusz uznać "och tak, co za fenomenalny koncept, zróbmy z tego hit jesieni!" zamiast posłać autorów na długoterminową terapię? Chyba tonę zjełczałego gówna.

Nie chce mi się nawet opisywać fabuły, szkoda mi czasu, a o brawurze tego filmu poświadczyć może dowolnie wybrana scena. Losowo więc przywołuję z pamięci tę, w której 25-letni syn czeka na swoją 25-letnią matkę (bowiem rozwój techniki pozwolił zatrzymać proces starzenia się na poziomie 25-lat; potem człowiek musi zarabiać na dalsze życie jak najdosłowniej, bo walutą stał się czas: po 25 roku życia żyje się tyle, ile zdoła się wypracować; w związku z czym, oczywiście, jak zwykle biedni mają przejebane a bogaci wyjebane). No więc on czeka, a ona biegnie jak oszalała, bo bilet autobusowy zdrożał akurat z godziny do dwóch godzin - pech, że została jej tylko godzina i trzydzieści minut. A cel jest dobre dwie godziny drogi. "Lepiej biegnij", mówi nieczuły kierowca autobusu a każde amerykańskie dziecko wie, nawet jeśli jest 50-letnią 13stką (nie wiem jak się nazywa ta aktorka, dla mnie zawsze będzie 13stką z Housa) w 25-letnim ciele, że kierowcy autobusu należy się słuchać.

Zatem pędzi jak rysowany struś, a syn czeka. Autobus przyjeżdża, jednak matka z niego nie wysiada, co oczywiście pobudza jego czujność. Coś jest nie tak, należy zatem jak najprędzej pobiec w kierunku, z którego autobus nadjechał. Więc on biegnie, ona biegnie, spotykają się akurat w tym momencie, w którym ona pada martwa bo fluorescencyjne cyferki na jej przedramieniu nieubłaganie pokazały szereg zer.

Bo oto reżyser przedstawia nam wizję przyszłości, w której można komuś pod skórę wszczepić świecący zegarek odmierzający jego życie, można wymyślić świecące wihajstry, które ten czas będą pobierać wprost z nadgarstka niczym terminal do kart płatniczych, można nawet skonstruować te zegarki tak, że przez podanie ręki czas będzie można przelać z jednego człowieka na drugiego, nie ma jednak telefonów komórkowych, które w takich przypadkach są idealne. Można przecież wybrać numer i powiedzieć "Synek, nie stać mnie na bilet, spotkajmy się w połowie drogi".

I przez te 36 minut (bo dłużej nie zdzierżyłem) nie mogłem opędzić od siebie wrażenia, że twórcy, tak zaaferowani czasem zapomnieli, ile czasu zmarnowali. W ich własnym świecie powinni po tych 36 minutach zdechnąć w mękach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz