środa, 18 stycznia 2012

Fidel C. de Izquierdas: Podanie o pracę

Po pięciu latach studiowania historii, trzech latach studiowania nauk politycznych, półtora roku pracy w charakterze mocno niesprecyzowanym w firmie Pod Kloszem oraz rocznym bezrobociu na trzy czwarte etatu, skrzętnie skrywanym w CV pod terminem „dziennikarz”, zacząłem w końcu szukać roboty. Tak ze dwa miesiące temu. Stworzyłem życiorys, napisałem dwadzieścia rodzajów listów motywacyjnych – z każdą wersją nabierając do siebie coraz większego obrzydzenia – zarejestrowałem się na kilku portalach i rozesłałem wici. I czekam. Ciągle.

Pewien problem stanowi fakt, że moje wykształcenie nijak nie pasuje do doświadczenia, a jedno z drugim ni cholery nie pozwoli domyślić się potencjalnemu pracodawcy czemu składam papiery właśnie na to stanowisko, na którym on ma wakat. Dosyć luźno traktuję wymagania. Ubiegałem się już i o posadę dyrektora ds. wydawania pieniędzy w jakimś banku (oficjalna nazwa stanowiska brzmiał chyba inaczej), i o możliwość zostania podniebnym kelnerem. Rozważam szpachlarza w Norwegii, Tajemniczego Klienta i Testera Gier. Chciałem też aplikować do Ministerstwa Spraw Zagranicznych na stanowisko specjalisty, dopóki nie zauważyłem dopisku: „specjalność instalacje sanitarne”. To już nie mogli napisać kibelmajster? Do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych nie pójdę, bo nie lubię ich specjalistki od funduszy unijnych, a poza tym napisali, że praca którą oferują wiąże się z wysiłkiem fizycznym – noszeniem laptopa, drukarki i segregatorów z materiałami. Fizycznym nie będę!

Do tego nie mogę się pozbyć pewnego uczucia schizofrenii. I nie chodzi o to, że jak na razie na spotkaniach rekrutacyjnych równie często zdarzało mi się grać rolę kandydata i pracodawcy. Chodzi o to, że jak patrzę na te wszystkie ogłoszenia o pracę, to one są skierowane dla małych geniuszy z pięcioletnim stażem. Jestem odstrzeliwany jeszcze zanim zdążę do końca przeczytać wymagania. A jak patrzę kto pracuje w znanych mi firmach, to wychodzi na to, że dział kadr przynajmniej w co którymś przypadku musiał nieźle dać ciała albo popisać się interesującym poczuciem humoru zatrudniając najgorszych z możliwych. Co jest do cholery?

2 komentarze:

  1. Wysyłaj wszędzie, może w najbliższej przyszłości to ty będziesz "żarcikiem" kadr :) i będziesz radosnym trybem tej machiny napędzającej ZUS :)
    Biały

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak to jest w tym naszym pięknym kraju.. Ja szukałam pracy 4 miesiące, wysyłając CV wszędzie gdzie się da. Nawet na głupią recepcję mnie nie chcieli, a miałam na tym stanowisku 3 lata doświadczenia.
    Obecni pracodawcy chcą najlepiej, żeby pracownik był młody, po studiach ale z doświadczeniem, znajomością języka perfect itp itd. I koło się zamyka, bo skąd wziąć doświadczenie, jak nikt Cię nie chce zatrudnić, bo nie masz doświadczenia?! Paranoja..
    A tester gier to fajna fucha, mam dwóch kolegów, którzy się tym zawodowo zajmują :)

    OdpowiedzUsuń