piątek, 6 maja 2011

Julio del Torro: Heinar, czyli wyjście z dupy


Niniejszy wpis jest poleceniem powieści, jeżeli więc nie jesteście fanami literatury, lub kolejka książek oczekujących zapełnia cały regał, zwyczajnie go olejcie, wcześniej – z przyzwoitości – klikając "lubię to".

Ostatnio miałem problem z czytaniem. Ba! Niedawna burza mózgu (jednego mózgu, ale zawsze burza) pozwoliła mi dojść do erudycyjnej konstatacji: Jestem w dupie! Nie łechtały mnie już nie tylko czytelnicze eksperymenty, ale i sprawdzeni znajomi z Eco i ukochanym Rushdiem na czele. Aż w dłoniach mych zagościł Heinar. Reasumując, już nie jestem w dupie.
Heinar Kipphardt, zmarły niespełna 30 lat temu Niemiec, jest dziś nieco zapomniany. Znajoma po filologii niemieckiej nie kojarzyła. Zawsze to jakaś oznaka zapomnienia. Do trzydziestki prawie nie pisał. Był psychiatrą. Jak już pisać zaczął, to głównie dla teatru.
Ja czytam jego powieść. Nazywa się Aleksander Marz i rozpierdala mnie tak doszczętnie, że już na 60 z 235 stron obwieszczam swe wyjście z dupy. Książka opowiada historię pacjenta, który uciekła z zakładu specjalnego. Fabuła istotna, ale to co się dzieje z narracją, to już jakaś niesamowitość. Tu relacja psychiatry, tu wiersz pacjenta, tu wspomnienie matki, tu chuj wie co jeszcze. Raz medyczna rzeczowość, raz szaleńcza liryczność. I tak czyta się z rozdziawionymi ustami nie będąc pewnym, kto tak naprawdę jest pierdolnięty. Szczegółów więcej nie zdradzę. W ramach zachęty profilowanej wspomnę tylko, że jeśli jesteście fanami serii Transgresje (Galernicy wrażliwości!) Heinara łykniecie jak młode pelikany. Wkręciliście się w Człowieka w teatrze życia codziennego Goffmana? Heinar was zauroczy. Cenicie Lot nad kukułczym gniazdem? Cóż. Poczytajcie Aleksandra Marza i zastanówcie się, czy Kesey rzeczywiście miecie.
Na allegro za piątaka. Tak więc do wszystkich, którzy ugrzęźli w intelektualnej dupie: Heinara obowiązkowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz