poniedziałek, 9 maja 2011

Bustos Domecq: nieopalone profesorki i siekiera

Spotkania autorskie poświęcone książkom naukowym, choć często nudne lub, w najlepszym razie - nieco hermetyczne, mogą nieraz przynieść zaskakujące doświadczenia. Po owocnej dyskusji o funkcjonowaniu XIX-wiecznych modeli myślowych w XX i XXI wieku wśród kwiatu polonistycznej kadry naukowej można na przykład trafić - jeśli ma się ciut szczęścia i jest się z Brwinowa (nieoczekiwany plus małych miasteczek, panie Bursa) - na okazjonalne wino z tatarem w składzie jeszcze bardziej okrojonym, tym samym jeszcze bardziej elitarnym. A po kilku butelkach można nawet usłyszeć dostojną i poważną Panią Profesor, która tęskna wakacji rzuci z emfazą "O Boże, wreszcie będzie można opalić nogi!", lub powspomina awanse Czesława Miłosza.

Można, po następnych kilku butelkach, wdać się w ciekawą dyskusję o Stachurze lub przy papierosie wymienić się doświadczeniami z karkonoskich szlaków i schronisk.

I żeby tylko nie trzeba było potem znowu wracać do tego zawodowego wyrobnictwa para-kulturalnego, które na codzień przynosi lichy dochód.
Lub żeby chociaż trafił człowiek na ludzi, których za lat 30 sam będzie mógł powspominać przy winku w towarzystwie młodych adeptów. Na jakieś śliczne poetki, doprowadzone do rozpaczy odmową, na jakichś pisarzy, wprowadzających towarzyski ferment w skostniały, literacki światek samozadowolonych bufonów od pseudopolitycznego bełkotu, którzy jak już znajdą czas na powieść, to aż nie chce się znaleźć czasu, żeby ją przeczytać.

Człowiek budzi się potem rano i ma ochotę ruszyć z siekierą na jakąś bogu ducha winną lichwiarkę. Ale nawet lichwiarek już nie uświadczysz, choć siekiera wisi na kołku i błyska nęcąco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz