poniedziałek, 30 maja 2011

Bustos Domecq: O piwie

Dyskusja o PiWie trwa w najlepsze, zaangażował się w nią nawet nasz minister od kultury i dziewictwa narodowego - Bogdan Zdrojewski. Że temat ważny - wszyscy wiedzą, dlatego nie będę się wychylał i oddam głos mądrzejszym. Cytuję za gazetą.pl.

Państwowy Instytut Wydawniczy to nie "jednostka organizacyjna", którą można rozwiązać jednym podpisem, lecz węzeł problemów kulturalnych. Trzeba rozplatać je troskliwie, zanim podejmie się decyzje ostateczne 

 Po pierwsze - instytucje kultury nie mogą być traktowane przez państwo jak zwykłe spółki handlowe i rozliczane wyłącznie finansowo. Poza materialnymi (książki, ekspozycje, spektakle) wytwarzają one bowiem wartości symboliczne, a tych szacowanie nie odbywa się przez rozliczanie. Wiemy dość dobrze, że bez wartości symbolicznych nie istnieją żadne wspólnoty ludzkie, co potwierdzali wielokrotnie najeźdźcy i okupanci, nierzadko bardziej wrodzy tym wartościom niż dorobkowi materialnemu. Z prawdy tej nie wynika oczywiście, że instytucje kultury winny pozostać nietykalne, trwać w swym zmurszałym kształcie i odpierać wszelkie reformy. Niewątpliwie trzeba je reformować, aby były twórcze w nowym otoczeniu i na dalszą przyszłość. Najbardziej schematycznie oznacza to u nas przechodzenie z systemu etatowego na zadaniowy. Ale trzeba tu wszędzie specyficznego wyczucia, bo inne są zadania koncertowe, a inne - edytorskie. Choć podobnie jak zespoły koncertowe, również zespoły edytorskie kształtują się przez dziesiątki lat.

Po drugie - Państwowy Instytut Wydawniczy jest marką, jedną z lepiej znanych we współczesnej kulturze polskiej. Oznacza ona także pewien dorobek materialny - nie tylko tysiące tytułów, ale również prawa wydawnicze. Chociaż w ostatnich dekadach marka ta zbladła, a dorobek wydawniczy zmalał, to likwidacja marki i porzucenie dorobku byłoby szkodą niepowetowaną. Minister Bogdan Zdrojewski interweniuje w tej sprawie zdecydowanie i zasadnie, a do użytych już przez niego argumentów (znanych z prasy), można dorzucić dalsze. Chodzi bowiem nie tylko o renomowane serie (Biblioteka Poezji i Prozy, Biblioteka Myśli Współczesnej, Rodowody Cywilizacji) i nie tylko o prawa do pisarzy obcych (Milan Kundera i inni), ale także o pierwszorzędne edycje klasyków literatury polskiej: Jana Kochanowskiego, Ignacego Krasickiego, Zygmunta Krasińskiego, Cypriana Kamila Norwida, Bolesława Prusa, Stanisława Ignacego Witkiewicza i wielu innych, w tym tak cennych antologii, jak niezastąpiona "Poeci polscy od średniowiecza do baroku". Edycje te, odznaczające się wysokim poziomem opracowań redakcyjnych, stanowią nie tylko wartość samą w sobie - są również podstawą wielu wydań szkolnych i popularnych. Można powiedzieć nazbyt obrazowo, że w krwiobiegu literacko-kulturalnym wykonują one pracę serca. Zatrzymanie tej pracy może uniemożliwić reanimację.

Po trzecie - "dziedzictwo narodowe", którego wprowadzenie do nazwy resortu popierali kolejni ministrowie, nie obejmuje tylko dziedzictwa materialnego w postaci wszelkich zabytków oraz artystycznego w dziedzinie sztuk plastycznych, teatru, muzyki. Właściwe tym wszystkim dziedzinom instytucje, które uzyskały rangę "narodowych" (filharmonie, teatry, muzea) są dotowane przez państwo, nierzadko bardzo kosztownie, i nie budzi to sporów. Minister skarbu jak dotąd nie domagał się zamknięcia Teatru Wielkiego, chociaż do każdego biletu budżet dopłaca tam podobno kilkaset złotych. Pisząc to, nie kwestionuję tej dotacji, przeciwnie - podkreślam, że skoro uznajemy jakieś instytucje kultury za "narodowe", to mamy również narodowe, czyli państwowe wobec nich zobowiązania. Istnieje na szczęście Biblioteka Narodowa, a choć wydaje ona rzeczy cenne, to powołana jest do ochrony naszego dziedzictwa w tej dziedzinie, a nie do jego reprodukowania i rozpowszechniania. Otóż, nie wiadomo dlaczego, literatura polska z całym jej uniwersalnym kontekstem (łacińskim, czeskim, ruskim, niemieckim, francuskim itp.) nie otrzymała zobowiązującego dla państwa "narodowego" statusu w żadnej specjalnej instytucji. Tak jakby nie należała ona po prostu do "dziedzictwa narodowego", była natomiast obcą przybłędą albo podróbką puszczoną do hipermarketów lub na targ staroci. Sytuacja, w której każdy wydawany tom klasyka literatury polskiej ma uzyskiwać dotację w corocznym konkursie, nie może być nadal utrzymywana. Pociągnie ona bowiem za sobą zanik tych wydań (co w dużej mierze już się stało), zmarnowanie zespołów edytorskich, brak podstaw dla wydań popularnych i szkolnych. Nie mówiąc już o tym, że kolejne pokolenia nie będą miały z czego układać bibliotek rodzinnych i domowych - właśnie wchodzi w dorosłe życie pokolenie wyżu demograficznego lat 80. (chyba najliczniejsze w dziejach Polski). Biblioteki szkolne i publiczne przez ten czas zużyją swoje zasoby - od lat nie ukazały się reprezentatywne wybory Kochanowskiego, Krasickiego, Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Prusa, Orzeszkowej, Sienkiewicza, Żeromskiego. Dowiaduję się też, że niezmiernie zasłużona seria "Biblioteka Narodowa" (Wydawnictwo Ossolineum), wydawana od 1926 roku, bez której właściwie nie da się prowadzić studiów polonistycznych i nauczać polskiego w liceach, natrafia na finansowe przeszkody. Powołanie narodowej instytucji kultury w dziedzinie kanonicznej literatury polskiej i powszechnej jest potrzebą najbardziej w naszej kulturze palącą. Nie może to oznaczać oczywiście monopolu, gdyż mają swoje prawa w tej dziedzinie inni wydawcy, lecz tylko konieczny priorytet. Stworzenie tej instytucji z marką PIW-u i na bazie jego dorobku wydaje się najbardziej dorzeczne.

Po czwarte - wszystko to dzieje się podczas wielkiej, zapewne największej w dziejach ludzkich, rewolucji komunikacyjnej, która wszystkie dziedziny kultury, w tym także sztuki słowa, obrazu i dźwięku, stawia w nowej sytuacji. Przynosi ona niezrównane i nieograniczone właściwie możliwości reprodukcji i rozpowszechnienia, zarówno personalnie, jak i temporalnie oraz terytorialnie: możesz mieć co chcesz, kiedy chcesz i gdzie chcesz! Nie brakuje naiwnych, jak zwykle zresztą, entuzjastów tej rewolucji wierzących w automatyczne rozwiązanie wszelkich zastanych problemów: skoro wszystko będzie w sieci, to jaki będzie problem? Należę do stronników tej rewolucji i nie zamierzam wieszczyć katastrofy tradycyjnych wartości. O jej awantażach przekonuję się stale - ostatnio na przykład potrzebowałem sprawdzić coś w klasycznym polskim wydawnictwie ("Sto lat myśli polskiej" z początku XX wieku) i okazało się, że zdigitalizował je Uniwersytet Północnej Dakoty (USA) i mogłem zajrzeć do niego w domu. Jestem jednak stronnikiem krytycznym tej rewolucji, korzystającym z jej zdobyczy pozytywnych, ale czujnym także wobec skutków negatywnych. W dziedzinie literackiej klasyki polskiej i światowej czy szerzej - kanonicznych wartości kulturalnych - tym negatywnym skutkiem cyfrowej inwazji nie jest niszczenie wartości, lecz ich rozproszenie, nie eliminacja, lecz degradacja. Internetowa rewolucja komunikacyjna wraz z planetarnym zasięgiem i kosmiczną (to znaczy nieograniczoną) pojemnością wzmaga też do globalnych rozmiarów i gatunkowej intensywności homogenizację kultury, czyli zrównanie, zmieszanie, znijaczenie wartości. Zapobieganie tym negatywnym skutkom nie kryje się w samym nowym medium, gdyż żadne technologie nie produkują swoich własnych przeciwciał (jak widać po telewizji), lecz poza nim - w kulturze słowa, pisma, druku. Innymi słowy - nie tylko w strzeżeniu, lecz także w umacnianiu i upowszechnianiu literackich (to znaczy: humanistycznych) kanonów kulturalnych. Jesteśmy odpowiedzialni wobec teraźniejszych i przyszłych pokoleń nie tylko za przekazanie im tych kanonów, ale także za przysposobienie ich do krytycznej obecności w "nowym wspaniałym świecie". Bez narodowej instytucji wydawniczej nie będzie to możliwe.

 

 Tyle profesor Andrzej Mencwel, a wysłuchać warto go uważnie. Bo dzisiaj, kiedy jedynym kryterium oceny wszystkiego jest rynkowa wartość likwidację takich instytucji jak PiW uzasadnić łatwo, przy okazji zdobywając poklask ekonomicznych darwinistów spod wezwania Janusza Korwin-Mikkego. Bo przecież gdyby było ważne, to by na siebie zarobiło. O tym, że zarabiają na siebie przede wszystkim rzeczy nieważne, świadczy cała historia współczesnej sztuki od filmu, przez literaturę, po plastykę.

Od siebie dodam, że PiW, mimo problemów, dalej wydaje rzeczy ważne i godne uwagi. Ostatnio choćby "Prawdziwy koniec XIX wieku" profesor Ewy Paczoskiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz