czwartek, 26 maja 2011

Fidel C. de Izquierdas: Międzyrobocie

Życie bezrobotnego, to nie bułka z masłem. Planujesz sobie, że nareszcie nie będzie chodzenia do pracy na ósmą rano, że pieprzeni klienci nie będą cię budzić telefonami cztery godziny wcześniej, tylko dlatego, że nie odnotowali zmiany stref czasowych, kiedy wylatywali do Szanghaju, że będziesz mieć czas dla siebie i tylko dla siebie. A tu dupa.

Jak nie konferencja o Europejskim Funduszu Leasingowym w Pure Sky Club, czyli dwadzieścia dwa piętra nad ulicą Złotą, to testowanie najnowszego modelu SEATA pod Warszawą. Testowanie połączone oczywiście z imprezą, praktycznymi warsztatami barmańskimi i konsumpcją efektów tychże. I nawet chwili wytchnienia, żeby się gdzieś z laptopem zainstalować i wpis na blogu umieścić. Laptopem! Szumne określenie dla przenośnego komputera stacjonarnego, w którym nawet nie ma baterii. Trzeba było ją wyjąć, żeby w ogóle zaczął działać. Jakoś prąd przestała przewodzić.

Także strasznie dużo roboty na tym bezrobociu. Ale i tak mam lepiej, niż pewne dwie panienki o imionach nie do zapamiętania, zniewalająco długich nogach i wiecznie znudzonym (pierwsza) albo przestraszonym (druga) wyrazie twarzy. Hostessy. Na ostatniej wspomnianej imprezie hostessy te miały za zadanie prowokować swoim wyglądem kilkudziesięciu zalewających się w trupa i sypiących ordynarnymi żartami facetów, ale jednocześnie nie dać się zgwałcić, bo to nie wypada. Nie wiedzieć czemu, kiedy wyszły ostatecznie koło północy tłumacząc się obowiązkiem wstania o piątej rano, wszyscy jakby posmutnieli. Cytując jedne z ostatnich zdań „Śniegu” Orhana Pamuka: Chciałem iść za nimi. Niestety, drodzy państwo, wasz autor był tak pijany, że nie mógł ustać na nogach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz