środa, 11 maja 2011

Fidel C. de Izquierdas: Efekt uboczny

Jakiś „Fakt” albo inny „Super Express” walnął dziś na swojej pierwszej stronie, że „Czesław nie tylko śpiewa, ale i baluje”. Wielkie mi aj waj! Parafrazując słowa autora, którego już nie pamiętam: nie w tym problem, że każdy artysta to pijak, tylko w tym, że nie każdy pijak to artysta.

Pamiętam jak kilka lat temu znajomy z wydziału w przypływie samotności zaprosił mnie na koncert gościa, o którym wtedy nie słyszałem. Nie wiem, na ile był wówczas popularny (gość, nie znajomy – znajomy do tej pory jest raczej niszowy). Wydaje mi się, że średnio. Grał w Aurorze, w zagłębiu na Dobrej. Czyli scena nieco inna niż ta w Teatrze Polonia, na którą w końcu trafił.

Koncert był zaplanowany na 18. O 17 wszedłem tam, nie spodziewając się mimo wszystko, że będę pierwszy. Czy prawie pierwszy, jeśli uwzględnić trzy zalegające na kanapach pod ścianami zwłoki. Zamówiłem paskudne piwo i usiadłem przy barze. Kiedy ludzie zaczęli się schodzić, zająłem stolik.

A potem przyszedł jakiś facet wyglądający na managera. Czy coś w tym guście. Podszedł do jednej z kanap i zaczął delikatnie potrząsać znajdującymi się na niej zwłokami. Chce wyjebać meneli – pomyślałem. Ożywił jednego, poszedł do drugiego, pierwszy w tym czasie znowu osunął się na kanapę, więc wrócił do niego, znowu poszedł do drugiego, w końcu do trzeciego, a potem po raz kolejny cofnął się do pierwszego i powiedział:
- Czesław wstawaj, musisz zagrać!

Więc Czesław wstał, łyknął jakieś proszki i chwiejąc się jak reaktor w Japonii zagrał. Malutka Aurora była napakowana ludźmi tak, że gdyby nie kobiety, nie byłoby gdzie palca włożyć. A potem Czesław pojechał jeszcze bodaj do jakiegoś radia czy telewizji nagrać wywiad. I oni mi TERAZ mówią, że on baluje?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz