piątek, 25 lutego 2011

Julio del Torro: Włochy, beat i mańka

Poniższy wpis ma szansę znudzić każdego, kto ma w dupie sytuację amerykańskiej prozy na polskim rynku wydawniczym. No więc jest ta blondynka, o pośladkach tak finezyjnie zaokrąglonych, a przy tym równie nieznośnie przyjemnych w dotyku, jak najdelikatniejsze plusze, że ilekroć na nią spoglądasz, wyobrażasz sobie swoje ciało w roli bujanego fotela, na którym blondynka ową pupę impulsywnie sytuuje. I ta blondynka wróciła niedawno z Włoch. Z kilkudziesięciu zdjęć, jakie ze sobą przywiozła, trzy cyknęła z myślą o mnie.

Można nie lubić autorów z kręgu beat generation. Ja lubię. Trzy zdjęcia przedstawiały półki zwyczajnej księgarni w Ferrarze zapełnione włoskimi tłumaczeniami Williama S. Burroughsa. W Padwie było podobnie. U nas wydano pięć jego książek. Brzmi nieźle. Ale tylko brzmi.

Oprócz Zachodniej krainy (Świat Książki, 2009) cztery pozostałe są pewnego rodzaju bukinistycznymi rarytasami. Żeby upolować na allegro Ćpuna (Amber, 2004), należy się przygotować na wydatek rzędu 60-90 złotych. Kultowy (w tym przypadku wypłowiałe słowo „kultowy” nasiąka barwą) Nagi lunch (Prima, 1995) to 80-120 złociszy.

Lepiej jest w przypadku Jacka Kerouaca, którego regularnie wznawia W.A.B. Ale nie można nie być wkurwionym, gdy w książce takiego Philippe’a Djiana (Francuz, ur. 1949; kiepska, czarno-biała kserówka Houellebecqa) czytamy o bohaterze narzekającym na to, że ktoś mu ukradł Dzieła wszystkie Kerouaca… Dzieła wszystkie?! Francuzi mają Dzieła wszystkie Kerouaca, Włosi półki pełne Burroughsa, a my możemy się nazwać szczęściarzami, gdy za stówkę z okładem trafimy używaną Próbę kwasu w elektrycznej oranżadzie Toma Wolfe’a…

I to jest mój głos w debacie o czytelnictwie w Polsce. Od drugiej mańki. Pozdrawiam wszystkie Mańki. Jutro impreza Catrinas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz