wtorek, 15 lutego 2011

Bustos Domecq: i wanna be your god

 W taksówce między Dworcem Wschodnim a Północnym, roznosicielka chleba, której adres zanotowałem, żeby polecić ją mojemu przyjacielowi krawcowi, zapytała:
 - Czy pan nie myśli, psze pana, że ta dziewczyna, która umarła, była córką generała?
 - Jaka dziewczyna?
 - No ta, po której dał mi bransoletkę. A może to była jego wnuczka, nie myśli pan?
 - Dlaczego miałbym tak myśleć?
 - Bo ta bransoletka jest taka mała!
 - No bo była cienka w kostce. Jak Kopciuszek...
 - Ach! To ona nazywała się Kopciuszek...
 - Ależ skąd głuptasie. To była tancerka. 
 - Aha! To Kopciuszek była tancerką?...
 I tak dalej. Kretynka kompletna. Ale jaka śliczna!


 Więc czytam Cendrarsa i nie daje mi spokoju jedna scena. Impreza u przyjaciela; towarzystwo mieszane, my jak zwykle wypchnięci zza stołu na balkon. My: czyli ja, dziewczyna gospodarza, która pali wbrew jego wstrzemięźliwości oraz para, w której wzajemne relacje wolę dzisiaj nie wnikać, bo wtenczas po kilku głębszych wnikałem nazbyt dogłębnie, no i  ona: śliczna, ciemnowłosa, niewysoka, czarnooka, z delikatnymi, uroczymi dołeczkami na policzkach i figlarnymi piegami na w-sam-raz-wydatnych kościach policzkowych. Te  piegi i te dołeczki ktoś podsumował moment wcześniej równie brutalnie, co złośliwie: "miała kiedyś problemy z cerą". Pierdolenie, była zwyczajnie śliczna!
 Nie wiem, z czym miała problem, wiem, że wydawała się olśnieniem. I jak w starym, czarno-białym filmie wyjęła papierosa, włożyła między pięknie podkreślone karminem szminki usta i spytała:
 - Właściwie to jak to jest z tym podpalaniem? Jak ja wyjmę papierosa, to kto mi powinien podpalić?
 - Facet - próbowałem brzmieć zdecydowanie i władczo kiedy przekręcałem kamień zapalniczki podtykając jej płomień pod czubek papierosa, który filtrem lubieżnie znikał w lekko rozchylonych wargach. - Zawsze facet i to z zastrzeżeniem, że swojego papierosa nie trzyma w ustach - staroświeckie nauki starego nie poszły na marne, poza tym teraz brzmiały jak z niskobudżetowego porno, co jakoś współgrało z oczekiwaniami.
 - A jeśli wychodzę z koleżanką i nie ma faceta?
 - To koleżanka, jeśli ma ognia. - ale jakoś mniej pewnie, bo przecież sytuacja przestaje być oczywista. Opuszczamy znajomy grunt zadeklarowanego macho (nie żeby ja, ale weszliśmy w rolę, którą trzeba poświęcić... może nawet przyjdzie nam odsłonić swą wątłą eteryczność wysublimowanego intelektualisty...) i wkraczamy w ambiwalentną strefę kobiecej przyjaźni, która dla faceta najczęściej jest obietnicą co-najmniej-trójkąta (czekam z utęsknieniem aż polski język utworzy godny ekwiwalent angielskiego "threesome").
 - A jeśli koleżanka nie pali?
 No i tutaj pewność siebie przestaje być punktem odniesienia, bo sens rozmowy zaczyna umykać w regiony, z których dobyć go na powrót nie sposób. Porozumiewawcze spojrzenia z resztą palaczy - bo przecież odpowiedź na to pytanie sama przyjść nie może: albo kogoś obrażę, albo się zbłaźnię - więc spojrzenia nie dają złudzeń: "ale tłuk" - myśli sobie dziewczyna gospodarza; pewnie słusznie, wszak nosi nazwisko słynnego filozofa. "Ja pierdolę" - widzę w oczach dziewczyny, której relacji z moim przyjacielem nie staram się opisać, bo nie umiem. "Rewelacja!" - widzę z kolei w jego roziskrzonych oczach, i tu się zgadzamy (choć pewnie robię mu krzywdę tym wpisem). Bo wśród wysublimowanych atrakcji codziennego życia stolicy większość z nas, choć nie my!, zapomniała, jak upojne są przyjemności proste.
Że seksizm? Bzdura: faceci uwielbiają być uprzedmiotawiani przez kobiety, a i kobiety wolą być partnerami do rozmów dla tych, z którymi do łóżka w końcu nie trafiają. Chyba, że obiektem pożądania jest dla nich ten, który daje im poczucie intelektualnego spełnienia, mimo braków fizycznych. Ta forma uprzedmiotowienia jest najpodlejsza tak dla kobiety, jak dla faceta. Bo czy jest coś piękniejszego niż kobieta, której oczy są na tyle puste, że widać prze nie nie doświadczenie życiowe i krytyczną giętkość, ile czystą, nieskalaną mgłą przemyśleń duszę, która może uzewnętrznić się w najbardziej zaskakujących formach? Czy istnieje uśmiech bardziej szczery niż ten, który, nie rozumiejąc dowcipu, śmieje się tylko po to, by sprawić przyjemność?

Na te pytania odpowiedziałbym twierdząco, gdybym nie przeczył im własnym doświadczeniem. W "kretynkach kompletnych" kochałem się setki razy, choć zawsze trafiałem na te wyemancypowane i na pokaz silne kobiety w bagażem XX-wiecznego feminizmu, postmodernizmu, lewicowych aspiracji i pasji naukowych. Na te gryzetki, które jebnęły w kąt igły i poszły na uniwersytety, by udowodnić facetom, że i one potrafią. Zresztą w ten sam sposób zawsze ciągnęło mnie do małych brunetek, choć - jak na złość - kończyłem w ramionach wysokich blondynek. Być może jakaś opatrzność wzbrania mi uczucia dziewczyny głupiej i pustej, a może - z drugiej strony - ta sama opatrzność wzbrania mnie przed nudą i ordynarnością takiego związku? Sam nie wiem, w każdym razie nie ma w tym więcej seksizmu, niż w tym:

Iggy Pop - I wanna be your dog

2 komentarze: