poniedziałek, 28 lutego 2011

Bustos Domecq: Jak nie zostałem mężem waszej matki

Dzieci, kiedy ma się 20-kilka lat entuzjazm i spontaniczność są pewnymi zaletami, jednak trzeba umieć je dawkować, żeby skacząc z rozbiegu na głęboką wodę nie rozjebać się o cement.
Bo i moje oświadczyny nie przebiegły do końca tak, jak opisała to Catalina. Właściwie nie były to nawet oświadczyny.
Staliśmy przed klubem paląc papierosa, kiedy w drzwiach stanął gość, którego widziałem po raz pierwszy w życiu i zadał pytanie: "Ej, kto chce zostać mężem Pauliny?". Nikt się nie zgłosił, w trosce o Paulinę zaoferowałem więc siebie po krótkiej, wzrokowej konsultacji z moją dziewczyną. Jeśli mam ożenić się z inną, to jej błogosławieństwo jest przecież najważniejsze. Nie miała nic przeciwko, choć dzisiaj zaczynam podejrzewać, że po prostu wiedziała jak to się skończy.
Weszliśmy do klubu, pijany nieznajomy oznajmił siedzącej przy barze Paulinie (a muszę przyznać, że wyglądała pięknie przygarbiona nad laptopem grzebiąc w muzyce): "znalazłem ci męża!".
Spojrzała na mnie przelotnie i powiedziała:
- Tego nie chcę.
Na ratunek znów pospieszył nieznajomy, przekonując:
- No nie wybrzydzaj, nic lepszego nie znalazłem.

Być może w ramach rekompensaty Paulina zaprosiła mnie do grona znajomych na fejsbuku, a ja na próżno szukam tam statusu związku: "almost engaged".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz