środa, 7 marca 2012

Fidel C. de Izquierdas: Mniejsza o większość

Rachunek był prosty. I zrównoważony. Jedenastu radnych z koalicji, jedenastu z opozycji i jeden radny, który wywodzi się z koalicji, ale przeszedł do opozycji. Z tym, że nie wiadomo czy jego mandat już wygasł, czy jeszcze nie. Sprawa utknęła w sądzie.

Obrady zwołano w gimnazjum. Pierwsza jedenastka zajęła swoje miejsca. Druga jedenastka, z jednym graczem rezerwowym, również. Dwadzieścia metrów dalej. W ratuszu. Akcja toczy się więc tyleż wartko, co równolegle. Czekają. Napięcie narasta.

Pół godziny później wszystko ulega samoistnemu rozwiązaniu. Sesja rady dzielnicy się nie odbędzie – informuje przewodnicząca. Czemu? – pytają zdezorientowani goście. Jak to czemu? – dziwi się przewodnicząca. Przecież opozycja nie przyszła. Nie ma kworum.

Goście przechodzą do ratusza. Opozycja siedzi i czeka na koalicję. Czytelnik już to wie – daremno.

Rozwiązanie powyższego zadania z treścią nie jest zapewne nawet w połowie tak skomplikowane, jak wytłumaczenie, które twórcy serialu BBC zaserwują widzom, gdy uznają już za stosowne wskrzesić Sherlocka. Z drugiej strony nie jest aż tak banalne, jak test Einsteina. Były radny koalicji, aktualny nie-wiadomo-czy-radny opozycji, został jakiś czas temu skazany za pedofilię (sic!). I nie może się zbliżać do placówek edukacyjnych, bo go zwyczajnie zamkną. W ten sposób koalicja, która ma w radzie mniejszość, ma też przewodniczącą. Bo nie ma jej jak odwołać. Proste.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz