piątek, 30 marca 2012

Antonimo Gallus: 69 z fiflaka

Kładę się zmęczony do łóżka. Po świetle pozostało tylko wspomnienie, zostało zgaszone. Wzrok nie przebija jeszcze czerni. Nie musi.
Pamiętam gdzie co mam, może nie wszystko dokładnie, ale co do łóżka nie mam wątpliwości. Nie piłem.
Kilkoma łagodnymi ruchami pozbyłem się zbędnego odzienia. Nakarmiłem swoim ciałem to co nazywam piżamą. Poruszyłem powiekami, nie będąc pewnym kiedy są otwarte, a kiedy zamknięte. W ciemnym szalu mroku napawałem się nadchodzącym spoczynkiem. Wydawał mi się bosko nieuchronny. Nie było bowiem siły, która mogłaby mi go odebrać. To było pewne jak śmierć, o ile nie pewniejsze.
Zbliżyłem się do rozłożonej obszernej kanapy. Ostrożnie. Powoli. Najpierw kolana, potem ręce. Przerzucam środek ciężkości, wędruje w głąb. Tak, by zapewnić sobie wygodę. Gdy znajduję się w połowie drogi między krawędzią łóżka a ścianą, zatrzymuję się i obracam o 90 stopni, tak aby mój kręgosłup zjednał się z linią zgięcia kanapy, która przebiega teraz między moimi jądrami. Zaciągam się pokojowym powietrzem, jakby ten łyk tlenu miał mi wystarczyć na 12 godzin nurkowania w głębokich wodach podświadomości.
Wszystko się zatrzymuje. Totalna cisza. Siedzę w klęku medytującego mnicha. Spokój wewnętrzny. Zobacz to w slow motion. Czekam na sygnał. Jest.
Mięśnie napinają się i wystrzeliwują moje ciało na orbitę snu. Przyspieszam. Osiągam punkt nieważkości, po czym bezwładnie spadam. Lecę głową w dół do tyłu… gotowy na miękkie przyjęcie przez pościel zasłaną ręką Morfeusza. Lecę jak na złamanie karku, spowity czernią. Lecę jednak zbyt długo. Co jest, do kurwy?
Trzask! Łubudubu! Wielki wybuch.
Gdzie jest, kurwa, białe światło na końcu tunelu?!
Do mostku kapitańskiego docierają informacje o licznych uszkodzeniach statku. Te informacje to ból. Żyję… bo mam świadomość. To chyba nie jest… sen. To chyba nie jest… życie po życiu.
Odważam się na ruch. Nie jestem sparaliżowany, nie jest źle.
Zaczynam poznawać. Żyroskop mówi mi, że coś jest nie tak. Leżę do góry kilem. W pozycji embrionalnej, z głową na podłodze własnej szafy.
Wpadłem do niej przez rozsunięte drzwi z lustrem. Strach pomyśleć, co by było jakbym próbował dostać się na jego drugą stronę - gdybym przypadkiem zostawił je zasunięte, jak się należy…
Co poszło nie tak?
Dlaczego zamiast wpaść w tęskne moich 36,6 stopni pielesze, pocałowałem odkurzacz na wysokości jego krocza i owinąłem się w jego wąż? (Odkurzacz stoi w szafie).
To cena chwili zamyślenia przed skokiem! Obrót o 90 stopni, który wykonał mój Tie Fighter, był w nie tą stronę.
W zaścielone łoże sprężyście się rzuciłem, żeby podkreślić moment zmiany stanu skupienia świadomości. Nim to się stało… lekko się zamyśliłem. Na tyle zdradliwie jednak… że mało się nie zabiłem. Nie wiem czy to Diabeł daje mi znak, czy to ja wycinam hołubce na jego garbatym nosie. Robię 69 z własnym odkurzaczem. Boruta nie może wziąć mnie do siebie, a nagroda Darwina idzie do kogoś innego…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz