wtorek, 8 marca 2011

Bustos Domecq: jeden taki dzień

Zbudzony w środku nocy drugim już krwotokiem z nosa nie mogłem nie zacząć się zastanawiać co do diabła jest nie tak z dzisiejszym dniem i jak to wszystko się skończy. Bo przecież zeszłotygodniową chorobę udało się zaleczyć bez sięgania po antybiotyk (przepisany), metodami całkowicie domowymi: C2H5OH w towarzystwie hektolitrów ciepławych herbat z cytryną, godzinami pocenia się pod warstwami pierzyn i okazyjnym seksem w przypływach sił.

A tu, zupełnie znienacka, nocą ciemną budzą mnie zatkane zatoki, które po odetkaniu spływają karminem do zlewu przez dobrych parę minut, w dodatku już po raz drugi. Jakaś alergia na rzeczywistość?

Ale należę do upartych: w robocie sporo rzeczy do zrobienia, same się nie zrobią, a jeszcze świeże L4 z zeszłego tygodnia czeka na biurku sekretarki. Więc decyzja: do roboty, a po drodze wykupię ten pieprzony antybiotyk.

Po drodze jednak natykam się na kolejne symptomy chorobowe, tym razem zewnętrzne, bo moja kondycja wewnętrzna zdaje się być w jakiejś zagadkowej korelacji ze światem. Toteż najpierw śliczny, czarny kociak, który przebiegłszy mi drogę łypnął na mnie z wyraźnym zadowoleniem (złośliwy skurwiel), a zaraz po nim stado kruków, rozwrzeszczanych jak u Cave'a (w wersji Maleńczuka z Jopek, bo o ile u Cave'a "mały ptaszek cupnął na Henrym Lee", o tyle u Maleńczuka krakały nad nim wrony... takie już prawo tłumaczeń, że mogą być swobodne), cmentarnie, ponuro, złowieszczo.

I nagle objawienie, jak epifania, wśród złocistych poświat i z fanfarami - dokładnie tak jak trzeba... to pewnie zasługa właśnie łykniętego antybiotyku (plus trilac żeby nie umrzeć, plus tantum verde żeby nie kaszleć tym zielonym czymś, plus kawa żeby nie zasnąć), bo oto szczególność tego dnia zostaje odkryta.
Dzisiaj dzień kobiet.

I jeśli to mój mizoginizm manifestuje swoje obrzydzenie poprzez wszystkie te symptomy, to muszę przyznać, że jego potęga jest straszna, skoro umie nie tylko puścić mi krew z nosa (dwa razy), ale też zadbać o scenografię w postaci zalatującego bułhakowszczyzną kota (raczej: Kota) i rozkrakanych wron na ogołoconym z liści, zdychającym drzewie.

Ale na przekór mojemu mizoginizmowi chciałbym Wam, drogie panie, życzyć z całego serca wszystkiego najlepszego.
A teraz przepraszam na moment, pójdę sobie pokrwawić.

2 komentarze:

  1. mizoginizm i ty?! hahaha ptysiu nasz słodki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. [Bustos]: kiedyś profesor Hołówka na wykładzie z logiki próbowała nam wytłumaczyć, że większość używanych terminów nie da się zdefiniować logicznie jako prawdę czy fałsz, bo na przykład nikt nigdy nie wytłumaczył jej ostatecznie i nieodwołalnie na czym polega sprawiedliwość, albo kto to jest męski szowinista. Na co jedna z koleżanek odwróciła się do mnie i zasugerowała: "Bustos, wyjaśnij pani profesor".

    Od tego czasu z gębą szowinisty/mizogina godzę się z przekąsem.

    OdpowiedzUsuń