wtorek, 12 lipca 2011

Paco Haya Rodriquez: Dziwką wyczochrany bóbr!

Gdy o piątej rano opuszczaliśmy Błonia Namysłowskie, po totalnie nieprzespanej nocy na rozłożonych siedzeniach w samochodzie, ani pogoda, ani humory nas nie opuszczały. Piękne bezchmurne niebo, wschód słońca, piwo i autostopowicze zapowiadali bardzo miłą podróż do domu. Niestety. Półtorej godziny później, Aras z ekipą w strugach deszczu opuszczali naszego “Czarnego Lwa”.

Wrocław, godzina 06:30
- Zobaczysz, że ta dziwka będzie z nami do końca – stwierdził Julio.
- Liczę na to, że jesteś w błędzie Watsonie – odparłem.
Niestety Julio del Torro w tym przypadku się nie mylił, a co więcej, jego stwierdzenie przerodziło się w 350 kilometrów płaczu.
Gdyby wspomniana dziwka była dziwką, nasza podróż byłaby niewątpliwie lepsza. Dziwka okazała się być trzystupięćdziesięciokilometrową burzą z ulewnym deszczem i piorunami.

W połowie drogi mój pęcherz błagał mnie żebym się zatrzymał gdziekolwiek. Przypominał mi o sobie co 15 sekund, a po pewnym czasie zaczął wchodzić mi na oczy, co utrudniało prowadzenie samochodu. Nie mogłem zatrzymać się nawet na sekundę, gdyż rzeki które utworzyły się na krajowej “ósemce” zmyłyby samochód do rowu, a przyrost wody na sekundę był większy niż roczny opad w australijskiej Adelajdzie. Musiał cierpieć, a ja z nim! Po chwili do ogólnego narzekania dołączył się żołądek. Na szczęście na naszej drodze stanął bełchatowski fast food spod znaku żółtego eM. Trudno, że serwowali tylko śniadania. Byliśmy głodni i chcieliśmy zjeść cokolwiek. I tu po raz kolejny zostaliśmy postrzeleni w kolano. Nie dośc, że pogoda nas nie rozpieszczała, to okazało się, że terminale kart płatniczych nie działają, bo przed chwilą mieli awarię prądu. Głodni, zmęczeni i bez kasy. W takim właśnie opłakanym stanie byliśmy. Koniec końców udało się. Zjedliśmy i pojechaliśmy dalej. Ta dziwka była z nami cały czas, przypominając o sobie co parę minut ulewniejszym deszczem i większymi piorunami.
A na domiar wszystkiego po dwudziestominutowym milczeniu Julio oznajmił, że właśnie wymyślił kawał! Nie powiem, dobry kawał!
Telefon do ludzi w Warszawie dodał nam nieco otuchy. Warszawa od samego rana była skąpana w słońcu.

Co z tego! Przywieźliśmy tę dziwkę ze sobą!
Nie zmienia to jednak faktu, że oficjalnie Bóbr został Wyczochrany!

PS recenzja z Czochraj Bobra Fest już niebawem w siódmym numerze CATRINAS
http://www.catrinas.pl/index.php?dzial=download
http://cbf-festiwal.pl/cbf2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz