poniedziałek, 11 lipca 2011

Bustos Domecq: Dylemat egzystencjalny

Warszawski Fonobar ma przynajmniej dwie zalety: akustyka, który wie co robi (a tacy trafiają się jeszcze rzadziej, niż kompetentni urzędnicy, a jeśli nawet są, to emigrują gdzieś poza stolicę; nie wiedzieć czemu menadżerowie warszawskich klubów uważają, że nie warto inwestować w jedyne dwie rzeczy, w które inwestować warto: sprzęt i akustyka; dlatego stając na scenie w 90% przypadków musicie się męczyć z przygłuchym amatorem i zdezelowanym poradzieckim chłamem, zakładając optymistycznie, że w ogóle jest cokolwiek) oraz wielką figurę Terminatora w kącie przy reżyserce, który z wielkiej, obrotowej giwery mierzy w środek tłumu pod sceną. Jak każdy dorosły gówniarz uważam, że to rozkoszne i chciałbym mieć takiego w salonie. Nie żebym zaraz miał się nim bawić lub brakowało mi wyobrażonych przyjaciół (czasem nawet mam wrażenie, że tych realnych jest za dużo), ale wizja stringów mojej dziewczyny suszących się na lufie miniguna zamiast na pospolitym sznurku czy kaloryferze jest upojna.

Udało mi się niestety, jako że ze zdaniem kobiet trzeba się liczyć zwłaszcza wtedy, kiedy się go nie rozumie, wynegocjować Stromtroopera. Też spoko, zwłaszcza, że taki biały będzie nam pasował do łazienki. No i konotacje z Barneyem Stinsonem też nie są bez znaczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz