środa, 13 lipca 2011

Fidel C. de Izquierdas: Kolonia Harsz

Do Kolonii Harsz przyjechaliśmy pod wieczór. Ja i mój nieuznający konwenansów dotyczących tego, po której stronie drogi prowadzi się samochód kuzyn. Weszliśmy do domu, w którym miał czekać na nas pokój i od razu natknęliśmy się na gospodynię – kobiecinę zniszczoną przez lata fizycznej pracy i hołdowania uzależniającym używkom. Machnęła na nas ręką zapraszając na piętro i otaczając swoją nastroszoną blond głowę dymem z trzymanego w ręku papierosa. Pokazała nam drzwi do naszego pokoju, toalety, prysznic i właśnie miała przejść do kuchni, kiedy zaczepił ją, któryś z wcześniej przybyłych gości.
- Dzień dobry – przywitał się. – Miło znów panią widzieć. Pani mąż się nami zajął.
Kobieta nieco zmrużyła oczy i popatrzyła na niego chwilę z lekko kpiącym uśmiechem na wysuszonych ustach.
- A prześcieradło dostał? – odwzajemniła przywitanie.
- Chyba tak – mężczyzna zawahał się nieznacznie.
Gospodyni z powątpiewaniem wydęła wargi.
- Niech sprawdzi – poleciła mu, po czym odwróciła się na pięcie. – Tu jest kuchenka, w szafkach są garnki i petelnia – dodała już do nas.
Kuchenka wyglądała tak, jakby jej użycie groziło albo wypuszczeniem z klatki cichego mordercy, albo hucznym zakończeniem żywota. Petelni nie sprawdziliśmy. Otworzyłem za to jedną z szuflad szukając w nich sztućców. Naiwny. Zamiast tego znalazłem sześć turlających się w środku kieliszków do wódki.
- Cisza nocna jest od dwudziestej trzeciej – poinformowała nas gospodyni. – Nie zabijać komarów na ścianach. Na oknach są siatki.
Leżąc potem na jednym z dwóch łóżek, które po połączeniu stworzyłyby jedynkę, i samobiczując się w nadziei uśmiercenia irytujących krwiopijców, zastanawiałem się długo nad znaczeniem ostatnich przekazanych nam wskazówek. Szło mi kiepsko, ponieważ nie mogłem się skupić. Stanowiące stały element konstrukcji naszych leżanek znajdujące się gdzieś po środku wbite na sztorc płyty były równie groźne dla kości ogonowej podczas siadania, jak dla kręgosłupa podczas leżenia. Poprawiać się nie wolno było, bo ryzykowało się zderzeniem z kaloryferem albo upadkiem na podłogę. Może dlatego w końcu nie doszedłem do satysfakcjonujących wniosków. Czy komarów nie można było zabijać tylko po dwudziestej trzeciej? I właściwie jakich komarów, skoro ich tam nie było, dzięki zamontowanym w oknach siatkom?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz