czwartek, 21 kwietnia 2011

Fidel Capucha de Izquierdas: Kraina Latających Lusterek

Uwielbiam słuchać wypowiedzi przedstawicieli instytucji rządowych. Zawsze mają związane ręce. Muszą się trzymać odgórnych wytycznych dotyczących omawianego tematu. Dlatego dla udowodnienia jakiejś tezy nie mogą posłużyć się tradycyjną logiką arystotelesowską, a zamiast tego brną w meandry pseudoargumentów, giną w gąszczy w znacznej mierze fałszywych wywodów albo po prostu powtarzają jak mantrę oficjalnie lansowane slogany, licząc na to, że staną się one prawdą powszechną w drodze aklamacji – bez potrzeby dowodzenia ich słuszności.

Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego powtórzyła dziś ten wzór. Rada miała za zadanie udowodnić, że to pewna psychiczna dysfunkcja Polaków jest odpowiedzialna za, malejąco co prawda, ale ciągle najwyższą w Europie, ilość oraz śmiertelność wypadków drogowych. Konferencja zaczęła się od tego, że minister Grabarczyk zapętlił się jak kawałek w Winampie wymawiając wciąż tonem, który miał znamionować gromadzoną latami mądrość i doświadczenie, a z którego wyzierała sztuczność i ignorancja, te oto słowa: „Polacy kochają prędkość, która zabija”. „Polacy kochają prędkość, która zabija” – przeczytał z pierwszego slajdu prezentacji. „Polacy kochają prędkość, która zabija” – powiedział raz jeszcze. „Polacy kochają prędkość, która zabija” – podkreślił. Po czym dał do zrozumienia, że i on wie, i wszyscy inni wiedzą, że temat konferencji to w dużej mierze bujda na pożyczonych resorach. „Polacy kochają prędkość, która zabija” – stwierdził po raz ostatni i dodał – „A teraz wybaczcie państwo. Idę budować drogi. Prędkość nie jest jedynym powodem wypadków”.

Po nim pałeczkę przejął nadworny psycholog. Tłumaczył on np. w jaki sposób potrzeba udowodnienia własnej męskości sobie i otoczeniu przekłada się na skłonność do dociskania pedała. Znaczy pedału. Gazu. Mówił o głębokim, wręcz atawistycznym przymusie znalezienia płaszczyzny do porównywania się z innymi samcami i rywalizacji o względy kobiet, bo tylko zwycięstwo w takiej rywalizacji zapewni im genetyczną nieśmiertelność. Dowodził, że stosowanie się do przepisów ruchu drogowego jest tylko wypadkową społecznej skłonności do internalizowania innych powszechnie obowiązujących norm. Czyli, że im państwo bardziej praworządne, tym rozsądniej ludzie jeżdżą. Jego wypowiedzi przerywał co chwila oficer policji, który ledwo maskując zawiść, kompleksy i wypełniającą go, nazwijmy to eufemistycznie, antypatię do bardzo określonej grupy społecznej, jaką stanowią ludzie po czterdziestce w dobrych samochodach, pomstował na ich poczucie bezkarności i nieuzasadnioną niczym skłonność do plasowania siebie w kategorii osób uprzywilejowanych. Skłonność ta sprawia według niego, że bez wewnętrznych rozterek znacznie przekraczają oni dozwoloną prędkość.

Omawiając przyczyny wypadków obaj zgrabnie omijali najprostsze wytłumaczenie, które polega na połączeniu ich liczby ze stanem infrastruktury. Zupełnie ignorowali przy tym, fakt że liczba wypadków spadła gwałtownie w ciągu ostatnich dwóch lat, czyli, jeśli mnie pamięć nie myli, od momentu zwiększonej mobilizacji Ministerstwa Infrastruktury spowodowanej ogłoszeniem wyników losowania gospodarzy Euro 2012. Nie zastanawiali się też nad tym, że normy, który Polacy ignorują są po prostu często absurdalne i nieżyciowe. Nieuzasadnione ograniczenie do 70 km/h na prostej, dwupasmowej drodze nie uczy szacunku do żadnych norm.

Ale do tego duetu włączał się jeszcze od czasu do czasu szef szkoły bezpiecznej jazdy, który dodawał, że nagminne nadużywanie mocy silników wynika również z braku świadomości. I o tym dziennikarze mieli okazję przekonać się w praktyce. W sochaczewskim autodromie, znajdującym się na terenie jednostki wojskowej, pod okiem instruktorów mieli oni wykonać kilka ćwiczeń. Jedno z nich polegało na ominięciu ustawionej na drodze przeszkody podczas awaryjnego hamowania na mokrej nawierzchni. Czyli standard: pada deszcz, jakiś pieszy stwierdził, że przejdzie właśnie tu. Samochód miał abs, więc nie było problemu z zablokowaniem kół. Ale to, jak się okazało, nie stanowiło satysfakcjonującego remedium na braki w umiejętnościach.

Gdy zobaczyłem pierwszego gościa, który przejechał tego sztucznego, niskiego i mięciutkiego pieszego, pomyślałem, że to jakiś wyjątkowy fajfus. Po piątym przestałem się dziwić. Pieszy dostał chyba wszystkim. Frontem maski, reflektorem, bokiem samochodu, tylnym kołem. A kierowcy, którzy starali się go ominąć, wykonali więcej piruetów, niż byłem w stanie policzyć. Z samochodów znajdujących się zdecydowanie w innym miejscu niż powinny, wysiadali oni z wyrazem twarzy wskazującym na ewidentny brak zrozumienia dla tego, co się właśnie stało. Z jednej strony w ich ego wgryzał się bezlitośnie dysonans poznawczy, oznajmiając im złośliwym tonem, że powinni zweryfikować poglądy na temat swoich umiejętności. Z drugiej następował w ich głowach żmudny i trudny proces mający pozwolić na skonstruowanie jakiegoś zgrabnego łańcuszka przyczynowo-skutkowego, który objaśniłby im, dlaczego lekkie spóźnienie w kontrowaniu skrętu spowodowało przemieszczenie samochodu o dobre kilkadziesiąt metrów w bok. I to przy prędkości uznawanej powszechnie za niemal patrolową – 70, 80 czy 90 km/h. A odpowiedź była bardzo prosta. Fizyka.

Na normalnej drodze będzie tak samo. Tylko, że gorzej. Bo kilkadziesiąt metrów w bok oznaczać będzie krawężnik, czyli dachowanie, albo jadącą z naprzeciwka ciężarówkę. Drogi Czytelniku. Wiem, że i tak nie uwierzysz w to, co właśnie napisałem. Ale, jeśli możesz, uwzględnij moją prośbę i zanim następnym razem postanowisz spróbować swoich sił ryzykując przekroczenie granicy Krainy Latających Lusterek, zaopatrz się w gruby, czarny, foliowy worek. Twój zezwłok będzie się w nim prezentował nad wyraz estetycznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz