Godzina 4.47.
Zaburzony rytm snu? Zapomnij. Nie było żadnego cholernego rytmu. W mieszkaniu na ósmym piętrze nieszczelne drzwi balkonowe z uchylonym okienkiem dla kotów-samobójców pulsowały w tym samym tempie, co żyły na skroniach, kontrapunktując serce ciskające się po całej klatce piersiowej w niekontrolowanych spazmach epileptyka-amatora.
Budyń, rasowy dachowiec udający balinese, drzemał pod ścianą na stercie koszulek politycznych. Nic, w gruncie rzeczy, nie zwiastowało katastrofy. Kontrolowane delirium nie jest znowu niczym nowym dla alkoholika o zacięciu kronikarskim.
Aż tu nagle przez to zawszone okienko, zagłuszając szum autobusów ruszających stadnie z zajezdni, wpadły setki malutkich, słodziutkich, kolorowych motyli, a każdy z bananem w ręku. Budyń spieprzył, nawet się nie oglądając. Zdrajca. Bestie zaczęły wirować wokół mojej głowy frenetycznie trzepocząc skrzydełkami i uwalniając ukryty w nich cyjanowodór. Obwody systemu nerwowego nie miały najmniejszych szans.
I tak to było, Wysoki Sądzie. A nie tak, jak mówi ten kaktus.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz