piątek, 11 maja 2012

Julio del Torro: Happiness is near

Budzik rozdzwonił się o 5.30. Jasno. Poszedłem do łazienki, z łazienki do kuchni. Kawa.
Z kawą i papierosem na ganek. Nikogo.
Wróciłem do środka i wybrałem służbowy numer Rodolfo. Telefon zadzwonił tuż obok mnie. Więc wybrałem numer prywatny. Prywatny dzwonił już z góry. Ciche, zaspane, bezinteresownie wrogie „Kto kurwa?”.
Wróciłem na ganek.
Po chwili pojawił się Rodolfo. A wokół krążyły ortolany.
- Co z resztą pedałów? - zapytałem.
Na te słowa wypełzli. Machette z fryzurą Hendrixa i Fidel z fryzurą Moby'ego. A przekrwione ich oczy lśniły.
- Co z Alejandro?

-----

relacja Rodolfo:
Rodolfo: Alejandro, idziesz?
Alejandro: ...
Rodolfo: Alejandro, wstawaj, kurwa!
Alejandro: ...
Rodolfo (potrząsając nogę Alejandro, zerkając czy jego dziewczyna śpi w staniku): ALEJANDRO!!!
Alejandro (sennie): Spierdalaj...

-----

relacja Alejandro:
Kurwa, Rodolfo, mogłeś chociaż spróbować mnie obudzić!

-----

Była już szósta. Cisza.
- A tam? Tam nie?
- Nie, to jednak nie ortolany.
- Gramy w marynarza?
- Gramy...

Zagraliśmy. Przegrał Machette. Była szósta rano.
O szóstej rano, po nieudanej próbie obserwacji ptaków, Machette ruszył do kuchni po flaszkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz