czwartek, 14 czerwca 2012

Antonimo Gallus: Po studencku

Historia nie jest wymyślona. Zdarzyła się przed kilkoma dniami pod wielką różową świnią, moją dawną alma mater - tzw. esgeszek, jak mawiają niektórzy studenci z prowincji (których cofnęliby na rogatkach wwa, gdyby rogatki były).

Przed głównym wejściem do budynku głównego...,(Czyli zaczyna się grubo.)
Idzie sobie studencina chudy mizerny, bezrobotny, z głupawą gębą, wysoki, w okularach. Kiepsko ubrany, lecz wyprostowany. Chód jego dość charakterystyczny, głowa do góry, jakoś dziwnie powłóczy nogami. Do tego jakby jego kręgosłup nie był es kształtny, tylko wzorowany na kiju od miotły. Twarz przystojna gdyby nie to, że nieskomplikowana. Człowiek, w którym jest spore prawdopodobieństwo, że natrafisz na gen porażki. Co on tam robił? Nie szedł na zajęcia. Już skończył studia, pewnie szedł na siłkę... na lewo.
Gdyby szedł tylko on nic ciekawego by się nie wydarzyło. Pojawia się drugi. Dziad, prawie menel. Po czterdziestce. Dobrze wiesz jaki. Idą razem, w tym samym kierunku, tory które wyznaczyli sobie w głowach za sprawą losu skrzyżowały się pod głównym wejściem do głównego gmachu szkoły głównej handlowej.
Stary do młodego nazbyt do sytuacji porywczo.
- Kretynie, jak chodzisz. Niedojdo! - Stary ubzdurał sobie, że młody zaszedł mu drogę. Prawda jest taka, że nie do końca miał rację. A nawet jeśli...
- Ty kawale gówna, kutasie psa, ty ty chuju pierdolony ty - I tak miotał słowem niczym obuchem po mordzie biednego studenciaka.
Studenciak był zupełnie zszokowany. Nie do końca zdawał sobie sprawę co się dzieje. Nie ogarniał. Chciał się bronić ale słów nie odnajdywał.
Tymczasem menel walił niszczycielskie salwy z najcięższych armat jakie zabrał na poranny rejs po wwa. Biedny chłopina co kilka sekund jakby chciał coś powiedzieć, lecz słowa grzęzły mu w gardle. Dławił się złością i własnym poniżeniem. Dookoła było trochę ludzi, a menel jak to menel - darł mordę.
Studencina nie wytrzymał, odwrócił się na pięcie, z podkulonym ogonem wszedł w świński trucht. A morda jego z głupawym wyrazem twarzy anglezowała na jego kościstych barkach. Niczym spłoszona szkapa wpadł do budynku głównego przez główne wejście. Nie wiedzieć czemu zrobił co następuje.

Zaraz za wejściem jest kanciapa ochroniarzy, obok niej stolik z dziennikiem. Tam profesory wpisują kiedy wchodzą. Do tego służy specjalny długopis na sznurku. Nasz mustang wyrwał rzeczony długopis. Uzbrojony po zęby, z ostrym jak brzytwa długopisem w dłoni wybiegł w szale z budynku.
Kątem oka dostrzegł menela, który na nieświadomce spokojnie dryfował w stronę mokotowa.Parch odwrócił się instynktownie i zobaczył studencką jednoosobową... ale szarżę. I wtedy wypowiedział pamiętne słowa.
- Co ty na mnie z długopisem?! - Nim zdążył skończyć sentencje, cios spadł na niego jak grom. Niebieska linia atramentu ustąpiła purpurze. Typ zachwiał się, a w oczach studenciny dostrzegłem wiktorię szaleństwa. Opętańczy trans zemsty. Ekstazę nonkonformistycznego rozszczepienia nabrzmiałego wrzodu wypełnionego breją utyskiwań, oszczerstw, wyzwisk, podlanego brakiem szacunku, doprawionego biedą losu absolwenta. Dziad przyjął na siebie zemstę za zło świata.

2 komentarze: